Czytam raport na temat polityki pronatalistycznej i „cudu demograficznego” w Czechach, gdzie wskaźnik dzietności z 1,17 w 2002 roku podskoczył do 1,71 w roku 2020. Raport przygotował Instytut Pokolenia podlegający premierowi, a zatem czytam ostrożnie i z rezerwą.
Czy rodzicielstwo to społeczny obowiązek?
Według rzeczonego dokumentu 48% Czechów uważa, że posiadanie i wychowanie dzieci jest obowiązkiem wobec społeczeństwa. Przeciwnego zdania jest tylko 20% naszych południowych sąsiadów. W Polsce sytuacja wygląda inaczej: 22,3% z nas widzi w rodzeniu dzieci obowiązek społeczny, a nie zgadza się z tym ponad połowa Polaków, dokładnie 55,4%. Reszta pewnie nie ma zdania.
Autorzy raportu uważają, że czeskie podejście do sprawy buduje kulturę prorodzicielską i entuzjastycznie przyklaskują. Cytuję:
Powszechne przekonanie, że posiadanie i wychowanie dzieci jest obowiązkiem wobec społeczeństwa, przekłada się na akceptację czasowej rezygnacji z pracy zawodowej przez rodzica opiekującego się małym dzieckiem. Oznacza to społeczne dowartościowanie pracy rodziców przy wychowaniu dzieci, a rodzicom daje poczucie, że ich praca jest społecznie pożądana i pożyteczna.
A ja pytam: co to znaczy, że „posiadanie i wychowanie dzieci jest obowiązkiem społecznym?”. Czy chodzi o to, że każdy powinien mieć dzieci? A może o to, że ci, którzy je mają, powinni być uznani za lepszych obywateli? Jeżeli to obowiązek społeczny, jak społeczeństwo chce go egzekwować? A jeśli go nie egzekwuje, to co to za obowiązek? No i co z Konstytucją, która gwarantuje każdemu prawo do decydowania o swoim życiu osobistym? Co z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka, która zakazuje ingerencji w życie prywatne, rodzinne i domowe? Co z prawami prokreacyjnymi? Czy aby ten „obowiązek” nie koliduje z nimi?
Odwoływanie się do poczucia społecznego obowiązku w tekstach kształtujących politykę prorodzinną powinno budzić zaniepokojenie. Przecież ledwo co wygrzebaliśmy się z mentalnego więzienia, w jakim umieściła nas pronatalistyczna tradycja. Nasi decydenci najwyraźniej chcą podkręcać i tak wciąż nieźle podkręconą presję. Być może nawet całkiem serio uważają, że dzieci powinny rodzić się „z obowiązku”…
Efekty takiego podejścia można obejrzeć sobie na grupie „Żałuję rodzicielstwa”. Jeden z najnowszych postów zaczyna się od znamiennej frazy: „Urodziłam córkę dla innych” i jak łatwo się domyślić, nie jest opisem szczęśliwego macierzyństwa. Owszem, przyjazne dla rodziców środowisko to ważny i szlachetny postulat, ale by go zrealizować, nie trzeba od razu wymachiwać „obowiązkiem społecznym”. Wystarczy odwołać się do zwykłej życzliwości. Podejrzewam zresztą, że zestawianie rodzicielstwa z obowiązkiem zamiast powszechnej akceptacji wzbudzi jedynie niechęć. Ludzie, dla których wolność prokreacyjna jest wartością, poczują się jak byk na corridzie.
Rodzicielstwa i bezdzietności nie wolno rozpatrywać w kategoriach społecznej zasługi lub winy. To bardzo indywidualny i bardzo intymny splot pragnień, potrzeb oraz możliwości. Zwłaszcza dziś, gdy tak trudno patrzeć w przyszłość, gdy szerzy się choroba niepłodności i rozmaite kryzysy zaglądają nam w oczy. Ludzie sami najlepiej wiedzą, czy chcą i mogą mieć dzieci; ile, kiedy i w jakich odstępach czasu. Instytucje publiczne powinny stwarzać warunki, by te pragnienia – zarówno posiadania, jak i nieposiadania dzieci – można było godnie realizować. I tyle. Nie są od tego, by dyktować nam, jak mają wyglądać nasze rodziny, albo oceniać, czy wywiązujemy się z prokreacyjnego obowiązku. Takie dyktowanie, promowanie, popychanie do rodzicielstwa wszelkimi dostępnymi środkami oraz ocenianie sprawia, że wielu ludzi zaczyna czuć presję. A presja ogranicza swobodę wyboru.
Dzieci, a nie polityka pronatalistyczna!
Co ciekawe, szef Instytutu Pokolenia, Michał Kot, zauważył, że w czeską politykę prorodzinną nie są wpisane cele pronatalistyczne. „Gdy przygotowywaliśmy raport, moją uwagę zwróciło to, iż w przestrzeni publicznej Czech rzadko mówi się i pisze o dzietności, o wskaźnikach, za to często zwraca się uwagę na dobrostan rodziny” – powiedział w wywiadzie dla „Rzepy”. To samo czytam w raporcie Kamila Filipka pt. „Uwarunkowania polityki rodzinnej Polski, Czech i Węgier”: „W dokumentach z ostatnich lat definiujących politykę rodzinną w Republice Czeskiej prawie zupełnie zniknął cel pronatalistyczny, który jeszcze dwie dekady temu dominował w dyskursie na temat rodziny”.
I tu jest, moim zdaniem, wampir pogrzebany! Celem instytucji publicznych nie powinno być wspieranie dzietności, ale wspieranie rodziców. Celem rządu czy firm nie powinno być promowanie macierzyństwa, ale dostrzeganie realnych matek i ich realnych problemów. Nie potrzebujemy polityki pronatalistycznej, lecz autentycznego przejęcia się sytuacją dzieci – tych, które już są i nie mają gdzie się uczyć, leczyć ani gdzie szukać wsparcia.
Ostatnio przeczytałam, że małopolska kurator chce zafundować dyscyplinarkę pewnemu dyrektorowi szkoły za to, że pomógł dręczonej przez matkę uczennicy. Powód dyscyplinarki? Możliwe naruszenie dobrego wizerunku matki. Jakie to obrzydliwie swojskie – do diabła z krzywdzonym dzieckiem, trzeba ratować „wizerunek matki”.
Majstrowanie przy naszej prokreacji, odgórne zwiększanie jej lub zmniejszanie, troska o wskaźniki, „kreowanie wizerunków”, „promowanie macierzyństwa”, „wspieranie dzietności” – to nigdy nie kończy się dobrze. Dlatego gdyby nasze wskaźniki dzietności jakimś cudem – pod wpływem pronatalistycznej polityki rządu tego lub owego – zaczęły piąć się w górę, postulowałabym, żeby obok tych radosnych cyferek publikować inne:
- wskaźniki wypalenia rodzicielskiego;
- wskaźniki żałowania rodzicielstwa;
- wskaźniki depresji poporodowej;
- raporty o przemocy wobec dzieci;
- raporty o dzieciach porzuconych, niechcianych i niekochanych.
Zajadła walka o drgnięcie wskaźników (drgnięcie, bo już nikt nie wierzy, że mogą wysoko podskakiwać) jest w globalnym ujęciu skazana na niepowodzenie. Wystarczy przyjrzeć się sytuacji demograficznej na świecie. Ludzie, gdy tylko mogą mieć mniej potomstwa, to mają mniej lub w ogóle go nie mają, niezależnie od wszelkich promocji, zachęt i szturchanek.
Duża w tym wina/zasługa (zależy, kto patrzy) kobiet. Wysokie wskaźniki dzietności są tam, gdzie kobiety nie mają żadnych praw. Gdzie są własnością mężczyzny, jak mebel czy żywy inwentarz. Gdzie nie kształci się ich i nie pyta o zdanie. Gdzie nie liczy się z ich życiem ani zdrowiem (patrz: Nigeria, Somalia, Irak, Afganistan). W krajach, w których kobiety są aktywne i wykształcone, tam, gdzie mają prawa obywatelskie i prokreacyjne, współczynniki dzietności wahają się od 1 do 2. I tak się dzieje na całym świecie (patrz: Europa, Ameryka, część Azji).
Najważniejszy organ reprodukcyjny to mózg. Gdy kobieta dostanie wystarczająco dużo informacji i autonomii, aby podjąć świadomą decyzję, kiedy mieć dzieci i ile ich mieć, natychmiast chce ich mieć mniej i ma je później. Edukacja i kariera kobiet przekłada się na mniejsze rodziny. Nie ma od tego odwrotu – pisze Wolfgang Lutz z Vienna University of Economics and Business, autor jednej z demograficznych prognoz.
Naukowiec wydaje się jednak nadmiernym optymistą. Odwrót jest jak najbardziej możliwy. Aby wrócić do strzelistych wskaźników, wystarczy sprowadzić kobiety do roli zobowiązanych wobec państwa i społeczeństwa reproduktorek. A jeszcze lepiej – odebrać im prawa prokreacyjne. To jest niezawodna recepta na wzrost demograficznych słupków.
A także na społeczną katastrofę.
Inny świat jest możliwy
Walka o jak najwyższe wskaźniki dzietności nie jest walką o dobro jednostki ani społeczeństwa. Owszem, jest nas coraz mniej. To wyzwanie, ale może i szansa w obliczu skumulowanych kryzysów związanych z nieprzytomnym eksploatowaniem planety. Przy całym zrozumieniu powagi sytuacji śmieszą mnie te dramatyczne nagłówki: „Proces wymierania ludzkości zacznie się za pół wieku”, „Polska wymiera, ludzkość się kurczy”.
Że co?!
Żubr jest zagrożony wyginięciem, żółw błotny i wąż eskulapa znikają z Polski, zostało ich od 100 do 200 egzemplarzy. Polaków nawet przy najgorszych szacunkach nadal będzie kilkadziesiąt milionów, a ludzkość – dobiwszy do granicy 10-11 miliardów – skurczy się do 8. Czyżby słowo „wymieranie” zyskało nową definicję?
Ludzkość nie raz już stawała przed wyzwaniami demograficznymi. Było nas za dużo albo za mało. Nieszczęście polega na tym, że w takich sytuacjach pierwsze, co przychodzi nam do głowy, to manipulowanie zachowaniami prokreacyjnymi. Czyli walka o wskaźniki. Ale ludzie to nie żywiec, który można zamawiać na tony i umieszczać w tabelkach excela. Jeżeli pojawiają się wielkie wyzwania demograficzne, zamiast uparcie liczyć na wzrost tonażu żywca, należałoby przygotowywać ludzi i systemy na zupełnie inny świat niż ten, który znamy.
Bo inny świat jest możliwy. Czy będzie lepszy czy gorszy – nie wiem. Będzie po prostu inny. I żadne pronatalistyczne zaklęcia tego nie zmienią. Mogą natomiast znacznie opóźnić prace nad szukaniem adekwatnych odpowiedzi na czekające nas wyzwania.
- Instytut Pokolenie: „Raport. Czeski sukces demograficzny”
- Kamil Filipek: „Uwarunkowania polityki rodzinnej Polski, Czech i Węgier”
Zdjęcie: Pixabay.com
38 komentarzy
Cóż za głupoty! Skąd ty kobieto bierzesz te dane, analizy i przede wszystkim wnioski! Co chcesz udowodnić, że Ziemia jest płaska? Rodzicielstwo jest największą wartością. I żadne twoje wywody tego nie zmienią. Jest zgodne z naturą i prawami społecznymi. Nikt nie broni bezdzietnym nie mieć dzieci. Niech żyja i szanują rodziców, bo dzięki ich dzieciom (innym ludziom, które ktoś wychował) funkcjonują społecznie.
Podałam, skąd pochodzą te dane. Z raportu Instytutu Pokolenia. Oto link: https://instytutpokolenia.pl/czeskisukcesdemograficzny/
Z resztą komentarza nie będę dyskutować. Z żadnego mojego tekstu nie wynika, że nie szanuję rodziców. Co do najwyższej wartości – jeśli dla ciebie jest najwyższa, to OK. Dla mnie nie. Ja dostrzegam wiele innych równie wysokich wartości.
Nie dla każdego jest i nie musi być
Też jestem bezdzietna. Odpowiada mi mój styl życia. Żyję jednak w społeczeństwie. które istnieje dzięki rodzicom. Oczywiście, że rodzicielstwo to nie obowiązek społeczny. Nie wszyscy się moga rozmnożyć, z różnych powodów. Jednak wszyscy nalezymy do społeczeństwa LUDZI, których wychowali rodzice. O czym tu dyskutować? Pronatalizm jest tak naturalny, jak to, że po nocy przychodzi dzień. Co chcesz udowodnić? Rodzice pełnią najważniejszą rolę w społeczeństwie. Reszta egzystuje na jego obrzeżach. Dzisiaj jest duża tolerancja i dowolność w wyborze stylu życia. Powołujesz się na fb i wywody ze strony „Żałuję rodzicielstwa”. Te lamenty nad tym, że dziecko płacze i trzeba się nim opiekować, wynikają z lansowania bezporoblemowego stylu życia. Poza tym, trzeba tym rodzicom pomagać, wspierac, a tego nie robi się systemowo. Bezdzietni zajmuja się soba, mają wiele czasu. I ciągle czują się pokrzywdzeni i dyskryminowani!
Nie mam dzieci. Nie czuje się dyskryminowana. Nikt mnie nie wytyka palcami. Pomoc i wsparcie należy się przede wszystkim rodzicom. Oni mają najwięcej problemów i najważniejsze zadanie: wychować młode pokolenie. I tu brak wsparcia.
Widzę to zupełnie inaczej. I na szczęście mam do tego prawo. Jeżeli ty nie czujesz się dyskryminowana czy wytykana, to świetnie. Tylko pogratulować. Ja natomiast dostrzegam presję społeczną i to, w jaki sposób dotyka ona ludzi. Jasne – teraz znacznie mniej niż kiedyś. Ale ta zmiana była możliwa właśnie dlatego, że bezdzietność przestała plątać się milcząco na marginesie społecznym. Też uważam, że pomoc rodzicom się należy. Przecież nigdy tego nie kwestionowałam. Natomiast świat nie składa się tylko z rodziców. I nie tylko rodzice mają zadania społeczne do wykonania. Denerwuje cię, że umniejszam „wagę” rodzicielstwa, ale spójrz, jak ty sama potraktowałaś ludzi, którym to rodzicielstwo ciąży. Odmawiasz im prawa do czucia tego, co czują. Negujesz ich emocje. Lekceważysz ich cierpienie. Skąd wiesz, że wynika z lansowanego bezproblemowego stylu życia? Bo tak sobie wydumałaś? Co chcesz w ten sposób udowodnić? Że każdy rodzic jest szczęśliwym rodzicem, no chyba że ulega modzie? Takie emocje mają zapewne bardzo złożone źródła, m.in. społeczne i kulturowe, ale też osobowościowe czy wynikające z sytuacji rodzinnej. A ty skwitowałaś je jednym zdaniem. I kto tu lekceważy rodziców?
A ja uważam, że rodzicom pomoc się nie należy. Każdy zdrowy człowiek powinien pracować, aby zaspokoić swoje potrzeby, w tym potrzebę rodzicielstwa. Pomoc „należy się” niepełnosprawnym, sierotom i innym ludziom skrzywdzonym przez los. Posiadanie dzieci nikogo nie uświęca.
W Polsce bardzo duży odsetek dzieci to „sieroty” w praktyce. 1/3 dzieci wychowuje jeden rodzic. Ściągalność alimentów to około 8 procent. Jesteśmy niechlubnym przykładem w Europie. Pomoc dzieciom powinna zacząć się od tego, żeby oboje rodzice wywiązywali się ze swoich obowiązków. Natomiast moje własne dziecko jest sierotą. Jego tata zmarł. Żadnej pomocy socjalnej nie potrzebujemy, a wszyscy byli chętni do udzielania jej. A więc kolejny mit dotyczy „sierot”. Jak dziecko jest sierotą to ma zwykle rentę rodzinną. Poza tym dużo zależy od tego, czy ma też dom czy może nie ma. Czy matka ma wsparcie w rodzinie czy nie. Natomiast 2 pracujących ludzi za minimalną krajową lub ciut więcej , która ma 2 dzieci i nie mieszkania na własność (lub ma na kredyt w Warszawie) ma pieniądze na wycieczkę dla dzieci i buty właśnie z 500 plus. Dla nich to wsparcie jest niezbędne. Dla mnie nie jest. Obecnie nauczyciele i urzędnicy zarabiają niewiele więcej niż minimalna, więc to nie dotyczy tylko ludzi bez wykształcenia. Taki mamy klimat.
Dodałabym, że MĄDRZY rodzice odwalają dobrą robotę. A, że głupich rodziców (i ludzi w ogóle) nie brakuje, to inna sprawa… Samo bycie rodzicem nie wystarczy. Trzeba być mądrym rodzicem, a nie ”producentem kolejnych bezkrytycznych konsumentów”. Tacy rodzice to faktycznie skarb. A ci drudzy powielają tylko bezmyślną masę, która kupi każdy kit. Społeczeństwa funkcjonują dzięki rodzicom, to jasne. Podobnie jak dzięki (bezdzietnym, lub nie) lekarzom, naukowcom, hodowcom zwierząt, kolejarzom, piosenkarzom, nauczycielom, wstaw zawód/pracę. Sami rodzice, bez ”profesji” (zawodowej, bądź nie) to chyba jednak za mało w dzisiejszym świecie…. Jedni mają i to i dzieci a inni ”tylko” profesję. I każdy, kto coś dobrego dokłada, jest potrzebny. Polemizowałabym natomiast, czy rodzice osiedlowej patologii, która klnie, chla i ćpa robią coś dobrego. Głównie to powielają biedę (na własne życzenie, bo tak wygodnie)
Tak właśnie i ja sądzę.
Dlatego wsparcie rodzin nie powinno polegać na dawaniu kasy do ręki, bo to tylko zwiększa patologię. To powinny być dotacje na edukację, sport, ubrania dla dzieci czy wycieczki dla dzieci. Możliwość wynajęcia mieszkania, na które ludzi stać. Nie tylko dla rodziców, ale dla wszystkich. Dofinansowanie opieki nad dziećmi od roku do 3 lat. Obiady w szkołach. Opcji jest mnóstwo, a wszystkie bardziej pożyteczne niż 500 zł w gotówce, które można zrealizować w monopolowym.
Brawo dla Pani. Mądrze i trzeźwo Pani pisze. Wyrazy szacunku.
Ależ ” kruczy ton”! Każda rola społeczna to odpowiedzialność, a rodzicielstwo największa. Dojrzałość polega na przyjęciu roli, w jaka się weszło. A to wieczne narzekanie, jest coraz bardziej modne. Dzieci rosną, poóźniej jest lżej. Dojrzały człowiek wie, że życie to nie wiczna wiosna. Pani Edyto, w dalszą dyskusję, nie dam się wciągnąć, bo to nie moja stylistyka. Użalanie sie nad soba i rozdrapywanie każdej emocji, to ani potrzebne, ani pomocne. Pozdrawiam i zycze większej dojrzaości emocjonalnej i dystansu do siebie, zarówni rodzicom, jaki i bezdzietnym
Proszę mi nie imputować niedojrzałości emocjonalnej. Ktoś tu pisał o stylistyce. To właśnie jest absolutnie niedopuszczalna w cywilizowanych dyskusjach stylistyka. Można rozmawiać z teoriami, opiniami, koncepcjami, ale diagnozowanie cudzych emocji na podstawie tekstów w internecie to rażące nadużycie. By nie napisać – klęska argumentacji.
Ależ pani lubi sie nadymać! Pani trzeba tylko przyklaskiwać. Każdy szprzciw, czy kontrargument, a juz nie daj Boże, krytyka, powoduje, że pani się rozindyczna, zarzuca interlokutorowi chamstwo i wyprasza z bloga ( który przecież wszyscy mogą czytać).I to jest właśnie dziecinada. Nomen omen.
Ależ pani lubi obrażać ludzi. Ja się nie nadymam. Po prostu zwracam uwagę na różnicę w poziomie dyskusji. Ja pani nie obrażam, nie wyzywam, nie wmawiam pani, że jest pani niedojrzała czy rozindyczona. Ja się tylko z panią nie zgadzam i wykładam swoje racje. Kto tu jest niedojrzały?
Edytko, nie karm trola, nie warto….
Czasami mnie ponosi:)
Pani Alutka brzmi niepokojące podobnie do naszego ostatniego gościa. Czyżby reinkarnacja?
Chwatka Niematka – podziwiam opanowanie i elokwencję w stosunku do osoby rzucającej kwazirgumenty „tak, bo tak”. Nie ma czegoś takiego jak największy udział w tworzeniu społeczeństwa. Co z tego że kobieta urodzi i dziesięcioro dzieci, jak nie będzie miał ich kto uczyć, kto leczyć, szyć im ubrań, produkować dla nich jedzenia itd, itp. Strasznie wąskie horyzonty.
A skąd się wezmą/wzięli ci,którzy ich będą leczyć, szyć im ubrania, produkować jedzenie? Wyrośli w polu kapusty?
Ależ wkurzają mnie ludzie, którzy nie potrafią czytać ze zrozumieniem! To skrzywienie zawodowe (belferskie) chyba! Też mnie poniosło przez te wywody pani Alutki, która chyba za bardzo nie wie, o co jej chodzi i co właściwie chce skrytykować. Przecież nikt nie mówi, że rodzice nie są ważni, wręcz przeciwnie, wyraźnie wybrzmiewa w tekście myśl, że są i trzeba ich wspierać, a mądre wsparcie nie polega na przymusie i ciągłej krytyce postaw życiowych ludzi, którzy akurat w roli rodziców się nie widzą, tylko na tworzeniu warunków do jak najlepszego wychowywania następnych pokoleń przez tych, którzy tego chcą. Nic dobrego nie wynika z tego, że część dzieci rodzi się w rodzinach, które ich nie chcą lub decyzje o rodzicielstwie są zbyt pochopne, przykładów jest aż nadto. Polityka społeczna, która przez pronatalizm rozumie różne formy przymusu, nacisku, dyskredytowania i dyskryminacji niechętnych rodzicielstwu to prosta droga do pomnażania patologii, zwłaszcza przy równoczesnym braku rozwiązywania tych problemów, które już są, że wymienię chociażby brak żłobków, przedszkoli, upadającą edukację, problemy mieszkaniowe, mocno szwankującą opiekę społeczną, brak perspektyw życiowych i zagrożenia dla kobiet związane z prawem antyaborcyjnym i brakiem właściwej opieki medycznej, brak pomocy dla rodziców osób niepełnosprawnych, zagrożenia ekologiczne i klimatyczne (kurczę, można tak bez końca!), a do tego nieprzestrzeganie praw człowieka i praw obywatelskich, a tym jest właśnie przymus w sprawach osobistych, i tak koło się zamyka. Nic dziwnego, że ludzie obawiają się rodzicielstwa w takich warunkach. To już nie te czasy, kiedy ludzie bezrefleksyjnie wchodzili w narzucane role społeczne i lepiej lub gorzej, albo wcale, próbowali się z nich wywiązać przy dużych stratach w ludziach (poczytajcie sobie o życiu jeszcze 100 lat temu lub dawniej). Ja dzieci nie chcę, nie mam takiej potrzeby i nic mnie nie zmusi do udawania, że jest inaczej, skończyłoby się nieszczęściem moim i potencjalnych dzieci, na nic tu zaciskanie zębów, mężne znoszenie trudów rodzicielstwa i udawanie, że to przecież naturalne być rodzicem. No właśnie okazuje się, że nie takie naturalne i oczywiste. Zamiast więc kombinować, jak ludziom wyprać mózgi i zmusić do rodzicielstwa skupmy się na takiej organizacji życia, aby wspierać tych, którzy CHCĄ się go podjąć i aby te decyzje miały sens.
Amen. Dzięki za ten komentarz! Wydaje się, że już prościej i klarowniej nie można tego wyłożyć! Sama autorka – czyli ja:) – lepiej by nie wyjaśniła, „co miała na myśli”.
Dokładnie. Dodałabym, że słowo ”mężny” w jęz. polskim jakieś takie wypaczone jest. Wielu płci tej właśnie, jak tylko dowie się, że dziecko jest np. chore, to zaraz gorące rodzicielstwo przechodzi i spitala, gdzie pieprz rośnie (mam nadzieję, że takich w Indiach nie chcą…) i kończy się obrona ”wartości i świętości” z fotela pod anonimowym/wydumanym nickiem po forach, You-Tubach, FB i innych takich pato-portalach. Także, ”mężne” dzisiaj, można się uśmiać, wojownicy klawiatury normalnie, chłopcy co nigdy nie stali się prawdziwi 🙂
Pronatalistyczna polityka nie ma sensu. Każde dziecko które przychodzi na świat, powinno być chciane, kochane, od pierwszych chwil mieć na kogo liczyć, być Skarbem a nie kolejnym punkcikiem w statystykach. Patrzę na moje Dziecko i czasami myślę o tych biednych maluszkach, które są niekochane lub porzucone a przyszły na świat z przypadku lub z obowiązku. Ich życie już jest zniszczone, ciężko je będzie odbudować ale ważne że piewcy dzietności poczuli się lepiej…
Za każdym razem, kiedy słyszę lamenty o wyludnianiu Ziemi, przypominają mi się zajęcia w podstawówce, gdzie dopiero przewidywano siódmy miliard. To było nieco ponad 20 lat temu, w międzyczasie „zrobiliśmy” ósmy, zbliżamy się do dziewiątego, dziesiąty majaczy na horyzoncie jeszcze przed moją, o ile nic się zmieni, emeryturą -dziwne to wyludnienie, naprawdę.
Tak, a najzabawniejsze jest to, że to często ludzie prawicowi (którzy powinni być religijni i szanować bliźniego) ”majaczą” o tym wyludnieniu, głównie ”białej rasy” i Europy/USA. To, tego, czarni i żółtoskórzy, Amerykańscy Indianie, Mulaci, Inuici, Maorysi to nie są też ”boże dzieci”, tak samo jak biali? I jak ”ich” jest dużo, a ”nas” mało/mniej, to nie ma znaczenia, bo wszyscy jesteśmy ”bożymi ludźmi”? Czy czegoś nie kumam w tej pokręconej ”logice” tego typu ludzi 😉 Bo, że to typowo plemienne ”bo wyginiem!!!” to czuć na kilometr, bawi tylko dorabianie ideologii i szczytnych haseł do tego całego pato-prymitywizmu…
Amanda. Może i jest to zabawne, ale jeszcze zabawniejsze jest gdy ludzie lewicowi mówią ludziom prawicowym, jacy powinni być i jakie rzeczy powinni mówić, bo przecież to „my (ludzie lewicowi) i nasza wizja prawicowości Was określa.” P.S. Plemienność to bardzo naturalne i dobre zjawisko. Służy zachowaniu równowagi.
W obecnym wydaniu straszenia ”obcymi” (nie mówię o faktycznych zagrożeniach, przestępcach, terrorystach, ludziach niesprawdzonych, wjeżdżających do danego kraju jak im się podoba, tak dotyczy to każdego, Polaków też) i podnoszenia wskaźników, zamiast zadbania o faktyczne problemy rodzin i dzieci, służy raczej praniu mózgu i pompowaniu strachu. Od razu uprzedzam, że nie jestem ani prawicowa, ani lewicowa. Raczej zdrowo rozsądkowa. Prawica i lewica są siebie warci, obie strony pompują sztuczne zagrożenia, zamiast rozwiązywać realne problemy ludzi, to albo straszą, albo zapychają dziury. I tak od lat.
Nie każdy, kto nie jest ”prawicowy”, jest z automatu ”lewicowy” 😉 Niektórzy po prostu widzą głupotę i wojenki obu stron i nie identyfikują się z żadną, żyjąc swoim życiem, choć raczej mało jest takich ludzi. Wielu daje się szczuć nawet nie zdając sobie z tego sprawy jakim trybikiem są i jak to jest na rękę pewnym osobom 😉
Zabawnie będzie postawić znak równości między lewicą a prawicą w Polsce wtedy gdy będzie co porównywać (i nie, komunizm to nie jest współczesna lewica). Jak na razie lewica nie odpowiada za demontaż struktur demokracji – sądownictwa, prokuratury, powoływanie komisji do spraw knowań z Rosją, która pozwala prawicy na odebranie praw do startu w wyborach każdemu, kto jest konkurencją. Lewica za to nie odpowiada, bo nie rządzi. Ale to nie tematy na bezdzietnik. O wiele bliższa tematycznie jest kwestia prawicowego zakazu aborcji, kryminalizacji jej i tego, że kobiety realnie umierają w szpitalach, pozbawiane praw do opieki i ratowania ich życia. Jak na razie to prawica odpowiada za bardzo konkretne przewinienia, które nie powinny mieć miejsca w kraju, uchodzącym za cywilizowany. Prawa reprodukcyjne to prawa człowieka, a tych się w tej chwili kobiet pozbawia i robi to rządząca prawica. Nie, odmawianie przestrzeni medialnej ludziom, którzy dają dwa miliardy rocznie telewizji publicznej, chociaż mogli je dać psychiatrii dziecięcej, ludziom, którzy uważają rasizm, seksizm, transfobie i inne przejawy nienawiści za poglądy polityczne nie jest symetryczne względem uciszania ludzi, którzy mówią, że te rzeczy są złe, a prawicowy rząd jest w najlepszym wypadku niekompetentny. Może w następnych wyborach zagłosujmy na lewicę, dajmy jej władzę na osiem lat, zobaczmy co zrobi i jak będzie rządzić, i wtedy będziemy mieli materiał do zabawnych porównań.
Nie wszystko jest porównywalne i symetryczne.
Nie wiem, czy jestem kompetentna, aby się bawić w politykę, ale wyjaśnię o co mi dokładnie chodzi, i osobie poniżej chyba też. Oczywiście, że lewica za to nie odpowiada. Nie powiedziałam też, że prawica jest ”lepsza” albo, że robi rozsądne rzeczy. Nie każdy, kto popiera daną partię (chyba, że jest kobietą i popiera Korwina, to tak), jest od razu ”głupi”, mnie raczej chodziło o polityków, którzy kręcą swoje na szczuciu ludzi, jak słusznie napisane pod moim komentarzem, i rozkręcaniu afer, nie robiąc NIC realnego. Lewica miała czas rządzić w Polsce przed obecnym PiSem, rządziła, a potem ludzie nagle wybrali PiS. Nie były to (tamtym razem) wybory sfałszowane. Skoro lewica była ”lepsza” w rządzeniu i w rozwiązywaniu bieżących problemów, to dlaczego ludzie (nie każdy zmanipulowany i lecący na ”pińcetki”) wybrali PiS, a nie lewicę jeszcze raz? To daje do myślenia. Każdy pewnie zostanie przy swoim, nie chcę nikogo przekonywać. Po prostu widzę pewne rzeczy. Lewica nie odpowiada za te drakońskie przepisy, głupoty, to oczywiste. Ale jeśli chodzi o problemy społeczeństwa, to lewica nigdy ich (podobnie jak prawica) nie rozwiązała rozsądnie i na poważnie. Jestem przed 30, chodziłam do gimnazjum i podstawy programowe (za lewicy) to był kompletny dramat, teraz wcisnęli tylko więcej religii. Jak nie uczyli myślenia, tak nie uczą (z wyjątkami, pozdrowienia dla moich fajnych nauczycieli), więc edukacja leży (i leżała). I, z tego co się orientuję, to nie prawica o teraz wcisnęła religię do szkól, tylko właśnie druga strona, w ramach ”porozumienia”, już dawno temu (bo kiedyś religia była w salach do katechezy i nikt nie robił problemu, ze nie w szkole). Jeśli jakiś rząd nie zrobił nic dla obywateli, to nawet przy jego najszczytniejszych hasłach, są znikome szanse, że zostanie wybrany. A wielu polityków lewicy, podobnie jak prawicy, interesuje dana sprawa i o niej krzyczą tylko do wyborów, tak naprawdę nie interesuje ich to, to po prostu temat do nakręcania ludzi (nie mówię np. o protestach przeciw oszołomskim przepisom). Wielu też polityków, obu partii, przyjmuje poglądy w zależności od ”większości”, kto akurat rządzi, i nie mają problemu ze zmianą frontu, kiedy im się to zwyczajnie opłaca. Trzeba umieć dotrzeć do różnych grup (nie, Ku Klux Klan i Korwin odpadają, mówię o normalnych ludziach). Świat, czy nawet sama Polska, nie składa się tylko z osób LGBT (które szanuję), kobiet (czy mężczyzn), zdrowych (czy niepełnosprawnych), danego koloru skóry (jednego), młodych (czy starych). I potrzeby tych grup są różne, bo się różnimy nawzajem. Jak się chce wygrać, trzeba sobie zjednać wiele grup, nawet mimo różnic (pomijam patologie, takie jak naziole w Polsce!, czy osoby życzące normalnym ludziom śmierci). Jak się wynosi jedną grupę (bądź tylko kilka) a potrzeby innych pomija, albo nie zwraca uwagi wcale, to nie jest dziwne, że inni idą gdzie indziej. Nawet do, naszym zdaniem, mniej rozsądnej opcji. I to się tyczy wszystkich partii i nie chodzi o rozdawnictwo. W życiu nie poparłabym Korwina, nawet gdyby nagle zaczął głosić hasła o ”przewadze kobiet”. Dlaczego? Bo mu nie ufam i udowodnił wiele razy, że osoby takie jak ja (czyli kobiety) ma gdzieś. I tak myślą właśnie ludzie (rozsądni). Jeśli ktoś ma ”mnie gdzieś” a komuś innemu coś ułatwi, nie dlatego, że ta osoba jest słabsza, tylko dlatego, że to X/Y/Z to niestety, nie. Nie ma równych i równiejszych jak u Orwella, w sensie godności ludzkiej, wszyscy jesteśmy równi. A i prawica i lewica ma tendencje do wynoszenia i faworyzowania pewnych grup. I mnie, z mojego punktu widzenia, to się nie podoba. Jeśli natomiast chodzi o ludzi, popierających dana opcję, to miałam tę (nie)przyjemność odwiedzać wiele stron, zarówno ”prawych” jak i ”lewych”. I rozmawiać z różnymi ludźmi. Poziom wzajemnego chamstwa, wyśmiewania, niechęci i obrażania jest równy u obu stron (wyborców). Nie u każdego, bo to nie popieranie partii świadczy o tym, a kultura osobista. Obecnie wielu ludzi ma w sobie taki poziom chamstwa, że twierdzenie przez kogokolwiek, że to te ”prawaki/lewaki” to samo zło można o kant kamienia potłuc. Dlatego nie przemawiają do mnie żadne z opcji politycznych, bo z obserwacji, obie grupy ”wyborców” (nie wszyscy, oczywiście w danej grupie) fiksują się na chamstwie i nienawiści do siebie nawzajem, ze głowa mała. A z tego dalej nic nie wynika. Nic dobrego nie wynika ani z obrażania ”tęczowa zaraza” i nic nie wynika z pioruna na profilu i ***** ***. Bo to są puste hasła, mające na celu podzielić naród jeszcze bardziej, podsiać strach, nienawiść, poszukać wroga, zamiast posłuchać i spróbować rozwiązać problemy (Tak, dalej pomijam Ku Klux Klan i ludzi życzących innym śmierci). Kto krzyczy głośniej jeszcze niczego nie naprawiło.
Jeśli ”lewicowe” (a raczej niby-lewicowe) rządzenie ma wyglądać jak memy i publika Marty Frej (jest znana osobą, więc podam ją) konkretnie np. takie o ”podnoszeniu spódnicy”, ”beka z wiary”, albo strona takiej jednej pani z Lubelszczyzny (województwo, w którym mieszkam), która nawet napisała ostatnio jakiś kryminał (nie napiszę o kogo chodzi, ale myślę, że jak ktoś zna to się domyśli, nawet w książkach klnie) to dziękuję, postoję. Obrażanie Katolików, Chrześcijan (nie katoli, tych pseudo, najmądrzejszych, ”miłosiernych”, że by zadźgali), tych, którzy szanują i osoby LGBTQ+ i każdego innej wiary/ateistę, ludzi w ogóle, a po prostu wierzą w Boga i sami nikogo nie wyśmiewają, wyśmiewanie czyjejś delikatności, czyjegoś patrzenia na świat (nie wypranego, nie faszystowskiego), wyśmiewanie ”cnotek” i ”prawiczków” (bo nie chcą pokazywać gołego tyłka, bo to modne, albo nie piszą randomowym ludziom pod postem na Facebooku o swoim życiu intymnym), ”beka z Papieża bo rzułta morda” a nie merytoryczna dyskusja,”beka” z poważnych spraw i same memy, no. To jest super partia do rządzenia, podobnie jak jej memo zwolennicy, w większości młodzi, wulgarni i puści ludzie (tak, też jestem z młodego pokolenia), nie robiący nic produktywnego poza rantami na Facebooku. Tak samo super, jak kato-faszyści, zatrzymani w epoce późnego Paleolitu. Tylko, że ci kato-faszyści (gdyby byli rozsądni i nie byli ekstremalni, nie dali sobie prać mózgów a pomyśleli, nawet mając swój pogląd) to mieliby chociaż jeszcze jakiś zestaw zasad, których nie wolno wyśmiać, nie wolno z niego robić ”beki”. Za to ci z drugiej strony opluć i wyśmiać mogą wszystko, bo ”beka”, bo to takie zabawne. Tak naprawdę dziś większość młodych, nawet tych ”z prawej” nie jest konserwatywna, bo konserwatyzm to, jakby nie patrzeć, szacunek do zasad (ja nie mówię, że dobrych i potrzebnych, tylko po prostu, do zasad, umów, które były) i nie robienie beki ze spraw ważnych. Nie chcę aby rządzili fanatycy, którzy traktują świat jako niezmienny i wierzą w bujdy bo ”autorytet” tak powiedział, dzielą ludzi na ”plemiona”, podobnie jak nie chcę by rządziła ”beko” partia memów, która nie szanuje tak naprawdę nikogo i niczego. To nie jest żadna alternatywa, po prostu tragedia z obu stron. Bo się obali PiS, czy inną prawicę, dobrze, a co potem? Jakiś pomysł, czy same memy i ”beka” ze wszystkiego? I może jeszcze Fortnite albo GTA w szkołach, zamiast religii (nie popieram religii w szkołach na przymus). Konserwatyzm bezmyślny jest zły. Bezmyślny niby ”progres” tak samo. Bezmyślność jest zła. Potrzebny jest prawdziwy ”progres” w myśleniu a nie partia memów i ”beki”. Do ”beki” to bym ich wszystkich, z obu stron, wsadziła. Nie chcę się z nikim kłócić, bo nikogo i tak nie przekonam ale swoje wiedzieć mi wolno.
Droga Pani Edyto, ja tak trochę off-topic, a propos tych agresywnych i niekulturalnych komentarzy od „mamuś”, które zarzucają Pani stawianie rodzicielstwa w złym świetle, jednostronność, itp. Bzdury. Jestem mamą, czytam Pani bloga od kilku lat i bardzo podziwiam Pani lekkie pióro i talent do ładnego wyrażania swoich przemyśleń. A poza tym Pani stoicki spokój i zawsze dobre blogowe maniery. Nigdy nie czułam się tutaj niemile widziana. Porusza Pani mnóstwo tematów ważnych dla wszystkich kobiet – matek i niematek! – jak kwestia dobrego traktowania u ginekologa, możliwości decydowania o sobie i swojej przyszłości (temat dostępu do aborcji, sterylizacji etc). Dzięki takim Kobietom jak Pani mam nadzieję na jakąś lepszą przyszłość dla naszego obecnego pisokatolandu. Ludzie, żyjmy i dajmy żyć! Niektórzy nie chcą mieć dzieci, niektórzy chcą, niektórzy wolą mieć zwierzaki. (Jak to mawiała babcia mojej koleżanki: „Ludzie są różne.”) Pani tą naszą różnorodność zauważa i fajnie (z życzliwością i wyczuciem),
opisuje. Proszę się nie przejmować hejterami. Żaden rozsądny rodzic nie poczuje się przez Panią obrażony. Pozdrawiam serdecznie i gratuluję ciekawego bloga. Dobra robota. Ps. Też gratulacje dla Mini za zawsze w punkt komentarze!
Pani Maju, dziękuję za ten fantastyczny komentarz. Jest dla mnie bardzo ważny. Często spotykam się z zarzutem, że dzielę kobiety. A ja jedynie opisuję inne doświadczenia – doświadczenia niematek. One są często różne od doświadczeń mam. Nie da się wszystkich kobiet wrzucić do jednego worka. Ale opisywanie innych doświadczeń nie polega na dzieleniu czy wartościowaniu. I bardzo się cieszę, że są tu mamy, które doskonale to rozumieją. Szczególnie dziękuję za ten fragment o różnorodności. W jednym z postów pisałam, że prawo do bezdzietności jest ważne również dla mam. Bo oznacza, że nie można wymuszać na kobietach dzieci – pierwszych, drugich, trzecich… Tak naprawdę presja pronatalistyczna nie widzi matek i niematek. Widzi kobiety, które powinny rodzić. I dlatego taki blog jak mój jest dla wszystkich – niezależnie od ilości posiadanych dzieci.
Jeszcze raz dziękuję za wspierający komentarz. I za wspieranie różnorodności. Ona powinna być ważna nie tylko dla mnie, dla bezdzietnic, ale również dla mam i ich dzieci. Tak, jak pani napisała, działania na rzecz różnorodności to działania na rzecz lepszej przyszłości.
Pozdrawiam serdecznie!
Hej, trafiłam ponad rok temu na Twojego bloga. Ciężko opisać to uczucie z innymi bezdzietnymi czytając Twoje teksty. Tak się składa, że jestem bezdzietnikiem w większości z wyboru, a w części przez genetykę i tarczycę (być może kiedyś porozmawiamy, co się wydarzyło w ciążowym epizodzie, jednak nie teraz o tym). Podziwiam za cierpliwość do roszczeniowych „madek” usiłujących szturmem wbić się na bloga. Mam dużo cierpliwości, ale po niektórych tekstach chyba bym się nie powstrzymała przed agresją 😛
Tak wg to przyznaję, że niepostrzeżenie wykopałam sobie tu norę do czytania po cichu Twoich wpisów 😉 Super, że takie miejsce istnieje.
Żałuję, że nie trafiłam tu wcześniej, usiłując uporać się ze swoją własną tożsamością, ukształtowaną przez toksyczną matkę i kult kobiety rodzącej. Sama niestety głównie dochodziłam do pewnych wniosków. Nie jest łatwo (szczególnie z równie dużą dumą jak ojciec) przyjąć diagnozę, że jesteś mutantem genetycznym i „coś jest nie tak” to najmilsze określenie jakie usłyszysz. Różnie bywało, ale człowiek się przyzwyczaja nawet do nadmiernego fizycznego bólu (genetyka już wcześniej spłatała figla przy innej części ciała, ale też to przeżyłam) i z pewnymi aspektami przyszłościowymi liczy. Po swoim dzieciństwie (ani dobre, ani złe, po prostu było) doszłam do wniosków, że ja wg ledwie się czuję na siłach, by przejść przez życie, a co dopiero kogoś wychować. Lata mijały, a ja nie trafiałam na nikogo komu mogłabym zaufać. Dopiero, kiedy rozpoczynałam studia, poznałam starszego od siebie mężczyznę. Okazało się, że nie przeszkadzałam mu, że wręcz mnie lubi. Po kilku spotkaniach okazało się, że rzeczywiście pasujemy charakterami. Jego rodzice powolutku zaczynają się godzić, że nie będzie ślubu, ani dzieci. Nigdy nie przyznałam przed nimi, że mam problemy z narządami, jednak partner coś wspominał kiedy tam był sam (też go denerwowały pytania o dzieci). Teraz mamy dobre stosunki, kiedy się przestali fiksować na tym , a normalne tematy poruszają.
Znowu odbiegłam od tego, co chciałam napisać 😛 W każdym razie przed Tobą na pewno wiele ciekawych tematów, lecz chyba nie znalazłam jednego aspektu, który już na tym etapie wywołuje zwyczajne „spier…!” zamiast agresji jak niegdyś. Chodzi o stosunek do takich osób jak ja, matek rodzinnych. Wyobrąźcie sobie, że macie kuzynkę w waszym wieku z dość ograniczonym umyśle, która nagle po urodzeniu traktuje was jak byście się cofnęli do gimnazjum, bo przecież kobieta, która nie urodzi nie jest „dojrzała” nie ma „mózgu” ani „doświadczenia życiowego”. Wkurzało mnie to strasznie jeszcze niedawno, lecz później odkryłam, że może chciałabym jak ona żyć w cukierkowej strefie facebooka i wyobrażeniu jak powinno idealne życie wyglądać (żart XD). Doszłam do wniosku, że to mnie tylko spala, bo do takich ludzi dociera dopiero metalowy pręt przez łeb, ale to nie ma sensu. W każdym bądź razie, zaczęłam się przyglądać takim tekstom. Okazało się, że tylko bezdzietne kobiety w rodzinie są traktowane jako mniej doświadczone, półgłówki i naiwniary, które nie znają życia. Szczerze? Kiedy ojciec umierał na moich oczach i nie pomimo reanimacji nie mogliśmy go uratować, a cholerna decyzja z tym zależała ode mnie, chciałabym się z nią zamienić. Wolałabym czasem nie wiedzieć ani widzieć tego co teraz, jednak jestem tutaj z tym całym bagażem doświadczeń i niepowodzeń i nadal stoję. Nadal tu jestem.
Dlaczego nie mówi się o naszych doświadczeniach i mądrości życiowej, tylko kultywuje ikonę matki, która dużo widziała i ma radę na wszystko, a na nas spogląda jak na wybryki natury albo żałosne karykatury kobiet w rodzinie? Rodzinny uśmiech pobłażliwości na Twoje wypowiedzi już nie boli po tych wszystkich latach, ich głupie docinki też nie. Jednak współczuję każdej młodej dziewczynie i kobiecie mierzącymi się z takim wykluczeniem rodzinnym, jakby wraz z decyzją (swoją czy przymusową chorobą) o nie-rodzicielstwie traciły dostęp do mądrości i doświadczenia życiowego. Zostanie matką czy nie, nie wyklucza przecież zbierania różnych chwil i przeżyć. Nie tylko poród czy opieka nad noworodkiem mają znaczenie. Osobiście czuję się spełniona pomagając dodatkowo w ochotniczych służbach i ścisłej specjalizacji (nie mogę podać, to zbyt szczegółowe), jednak nadal mają mnie w części rodziny za „niedojrzałą, bo nie mam męża ani dzieci”. Mój partner i ja jakoś sami doszliśmy do wniosku, że niepotrzebny nam ślub, a dzieci… No cóż różnie to bywa, ale mimo, że on byłby fajnym tatą, tak ja nie dam rady i on to szanuje.
Przepraszam za taki wyżyg (wino, ulubiona playlista z przeszłości i jakiś dogasający sentyment do starych czasów mnie do tego popchnął).
Dzięki za bloga, nie przestawaj wyrażać głośno tego, co kołata się po duszach wielu 🙂
Wszyscy w skali makro jesteśmy punktami na wykresie. „bardzo indywidualny i bardzo intymny splot pragnień, potrzeb oraz możliwości” to może jest początek życia i narodziny, ale jak tylko dziecko podrośnie, pozna przyjaciół, a rodzice poznają innych rodziców, a dziecko zacznie chodzić do przedszkola, do szkół, zdobędzie zawód i stanie się nitką w tkaninie społeczeństwa, to nie jest ono żadną intymną sprawą, a już na pewno nie czyimś pragnieniem.
I to właśnie jest ogromny problem obecnego świata i postrzegania. Co za różnica, czy zabraknie jakiegoś tam punkciuku. Zastąpi się go przecież innym, byleby wykres się zgadzał…
Krótko po co są dzieci – Trzeba nowego wojska – rząd musi brać pożyczki w międzynarodowym funduszu walutowym na starych emerytów nikt nie da kasy, ktoś musi utrzymywać instytucje religijne i świątynie (buddyjskie). Jeśli chcecie wiedzieć jak rząd kocha dzieci to zobaczcie czy refunduje bardzo drogie leki czy taki najtańsze a jeszcze podatki od zbiórek na leczenie przez pomyłkę podpisał sejm senat prezydent, ile rodzice dostają na niepełnosprawne dzieci, skoro aborcji nie można to zabrać dzieciom refundacje na leki i po problemie na około ale działa. Jakby matka samotna chciała sobie otworzyć działalność gospodarczą by dorobić w necie to dowalą ZUS 2000 ZŁ nawet jak chce sprzedać ciuszki po dziecku to na głowie ma skarbówkę na głowie. No jak słyszę o najazdach przez policję na gabinety ginekologiczne i zabieranie dokumentacji medycznej pacjentów – no nie wiem może to był kobiecy odział uderzeniowy policji? No chyba że policjanci chodzą do ginekologa – może to hermafrodyci wszystko jest możliwe bez obrazy jestem tolerancyjny w naturze wszystko możliwe. Jak państwo chce dzieci nie zainwestuje a nie zafunduje kobiecie jedną wizytę+badanie i wielkie hymny telewizji że daje na opiekę dla kobiet a gdzie reszta-mamy cię gdzieś radź sobie sam. Ale na czołgi uzbrojenie karabiny jest, chcę żeby było tyle dzieci że rząd zanim w rozpocznie wojnę z kimś lub pomoc militarną to się grubo będzie zastanawiał. Gdzie prolajferzy nie widzę ich przed jednostkami mobilizacyjnymi w Rosji , człowiek wyszedł z łona matki i za duży do obrony. Najbardziej wkurza mnie społeczeństwo jeśli któraś nie chce być matką to tego nie akceptuje, nie wszyscy nadają się na ojców i matki to do nich nie dociera.