Przeczytałam ostatnio „Popularnonaukowy reportaż demograficzny” Łukasza Sakowskiego z „To Tylko Teoria” i ciśnienie skoczyło mi w rejony niebezpieczne dla takich matuzalemów jak ja. Autor, tropiąc powody „zapaści demograficznej”, wykonał olbrzymią pracę researcherską, przytacza wiele polskich i zagranicznych badań, ma sporo przenikliwych obserwacji i momentami trafnie diagnozuje niebezpieczeństwa związane z niskim przyrostem naturalnym, a mimo to tekst wzbudza mój gwałtowny sprzeciw. Nie zawracałabym wam nim głowy, gdyby nie fakt, że dotyczy m.in. bezdzietności. A zatem muszę:)
Od lat śledzę to, jak rozmaici autorzy – od prawa do lewa – piszą o odmowie posiadania dzieci, jakich używają sformułowań i do jakich odwołują się stereotypów. I choć dziś trudno znaleźć takich, którzy walą wprost, że bezdzietność jest zła, przekaz ten plącze się między wierszami wielu opracowań. Znajdziemy go również u Sakowskiego. Autor martwi się spadającą liczbą Europejczyków i już na początku dramatycznie pyta: „Czy osiedla wypełnione bawiącymi się dziećmi przejdą do przeszłości?”. Od pierwszych akapitów wchodzi w rolę adwokata dzietności oraz obrońcy wzrostu demograficznego i już to odbiera nam nadzieję na wszechstronne, wyważone potraktowanie tematu.
Luka płodnościowa
Przede wszystkim Łukasz Sakowski nie widzi źdźbła we własnym oku. Krytykuje niegdysiejsze, przestrzelone prognozy odmalowujące apokaliptyczne skutki przeludnienia, ale do własnych prognoz odmalowujących apokaliptyczne skutki wyludnienia (głównie Europy) podchodzi całkowicie bezkrytycznie. Maltuzjańskie teorie nie sprawdziły się, ponieważ – jak pisze Sakowski – postęp naukowy i technologiczny w rolnictwie pchnął świat na nowe tory i unieważnił wiele problemów artykułowanych przez Malthusa. To powinno dać do myślenia tym, którzy uważają, że na nowe wyzwania demograficzne najlepsze są stare sposoby: tradycyjna rodzina i dużo dzieci.
Co więcej, autor rojąc o wielodzietnych rodzinach, całkowicie stracił z oczu prawa, pragnienia i interesy kobiet. Rozwodzi się nad interesami matek oraz przyszłych matek, zastanawia się, jak państwo powinno ułatwiać im życie, by chciały rodzić więcej dzieci, a paletę kobiecych pragnień sprowadza do „luki płodnościowej”. Terminem tym badacze określają różnicę między wymarzoną liczbą potomstwa a tą rzeczywiście spłodzoną. Sakowski cytuje statystyki, z których wynika, że przytłaczająca większość Europejek pragnie mieć dwoje, troje, a nawet czworo dzieci, ale z różnych powodów rodzą tylko jedno lub są bezdzietne. I choć zachowuje sceptycyzm wobec wielu przytaczanych w reportażu badań, akurat te wydają mu się niepodważalne. Trzyma się ich jak pijany płotu, bo pozwalają mu wierzyć, że wystarczy tu i tam dosypać pieniędzy, wybudować żłobki i mieszkania, podzielić obowiązki domowe, by kobiety zaczęły masowo szturmować porodówki. Nie różni się w tym zbytnio od żyjącej w XIX wieku Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, która w „Pamiątce po dobrej matce” pisała, że „kobieta niczego tak nie pragnie jak dzieci”.
Nie mam pod ręką kontrbadań, którymi mogłabym „pobić” te przytaczane przez autora „Reportażu”, ale rozmawiam z kobietami, sporo czytam o motywacjach bezdzietnych i wiem, że rezygnacji z macierzyństwa nie da się wytłumaczyć wyłącznie zewnętrznymi przesłankami – „technicznymi” i „kulturowymi”. Owszem, one są ważne. Sporo kobiet rezygnuje z posiadania dzieci ze względu na niestabilną pracę, kiepskie zarobki, brak żłobków czy niechęć partnera do dzielenia obowiązków domowych. Jednak równie ważne – choć, przyznaję, nie wiem, czy równie liczne – są wewnętrzne motywy bezdzietności: brak potrzeby posiadania dzieci, tokofobia, choroby genetyczne, złe doświadczenia wyniesione z rodzinnego domu, troska o swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, potrzeba niezależności, lęk przed utratą kontroli nad własnym życiem… Mogłabym tak długo wymieniać. Łukasz Sakowski nawet nie zająknął się o tych wewnętrznych aspektach rezygnacji z dzieci. Sprowadził je – w iście propagandowym stylu – do kwestii „mentalnościowych”. W swoim popularnonaukowym reportażu przemycił zjadliwy donos na bezdzietnych, gęsto okraszając go najwredniejszymi stereotypami.
Według niego są oni egoistyczni, skupieni na sobie, skoncentrowani na samorozwoju i robieniu kariery kosztem relacji z bliskimi, przeznaczają pieniądze na egoistyczne przyjemności i konsumpcjonistycznie traktują innych. Słowo „egoizm” w tym kontekście odmienia przez wszystkie możliwe i niemożliwe przypadki, a hedonistycznym, pijanym i przeklinającym bezdzietnikom przeciwstawia grzecznych, trzeźwych i prospołecznych rodziców. Sugeruje również, że bez rodziny (koniecznie z dziećmi) nie możemy być w pełni zdrowymi ludźmi. Nie przychodzi mu do głowy, że ludzie żałują nieposiadania dzieci między innymi ze względu na takie szkodliwe stereotypy, a deklarowane marzenia o dużej rodzinie bywają emanacją kulturowych skryptów i z czasem się po prostu rozwiewają. Co więcej, są osoby, które żałują decyzji o macierzyństwie lub ojcostwie. Może Sakowski, zamiast nad bezdzietnością, powinien zastanawiać się, co zrobić, by na świat nie przychodziły niechciane dzieci, unieszczęśliwiające swoich rodziców…
Dlaczego kobiety rezygnują z dzieci?
Autor omawianego reportażu wybór bezdzietności rozpatruje w kategoriach społecznego zła. Tak dobiera rozmówców i badania, by ukazać apokaliptyczne skutki zmniejszającej się ilości dzieci: rozpad wspólnoty, zanik altruizmu, uwiąd solidarności, niepokoje w Europie… Nic nowego! Gdy na początku ery przemysłowej myśliciele i moraliści zaganiali kobiety do macierzyństwa, też straszyli społecznym piekłem. Niezamężne i bezdzietne nieszczęśnice traktowali jako zagrożenie dla porządku publicznego i obwiniali o całe zło epoki – prostytucję, nieobyczajność czy wodzenie mężczyzn na pokuszenie.
W wywodzie Sakowskiego argumenty natury moralnej zastąpiły naukowe prognozy (czyli takie trochę poważniejsze wróżenie z fusów), ale wniosek pozostał ten sam – kobiety muszą rodzić dzieci. Sęk w tym, że tego nie robią. Nie garną się do macierzyństwa, a w każdym razie nie tak ochoczo, jak wymagałby tego autor reportażu. Dlaczego? Nie dlatego, że jest za mało przedszkoli, mieszkań i umów o pracę. Nie z powodu zmian kulturowych czy braku odpowiednich partnerów. To wszystko są powody drugorzędne. Ta najważniejsza odpowiedź brzmi: BO MOGĄ. Nareszcie mogą nie być matkami, jeśli im to z jakichś względów nie odpowiada. Społeczeństwo, przyciśnięte przez sufrażystki i feministki, po raz pierwszy od tysięcy lat dało nam możliwość wyboru prokreacyjnego. Dało nam (niezbyt łaskawie) wolność.
Niestety, dla Sakowskiego nie stanowi ona żadnej wartości, nawet się o niej nie zająknął w swojej całkiem obszernej pracy. I nic dziwnego, w końcu on i jego koledzy mają tę wolność od zarania dziejów. Używają jej jak molierowski pan Jourdain używał prozy. I to jest właśnie powód moich skoków ciśnienia – nie można mówić o demografii, ignorując naszą wolność prokreacyjną. Troszcząc się o populację Europy, jej dobrobyt i międzynarodowe znaczenie, nie wolno tracić z oczu kobiecego prawa do samostanowienia. Ani kwitować go naiwnym: „przecież same chcecie rodzić”.
Zawracanie maczugą Wisły
Państwo powinno tworzyć dogodne warunki dla tych, którzy chcą mieć dzieci – w tym punkcie zgadzam się z autorem. Nie twierdzę, że dzieci są społecznie zbędne. Nie uważam nawet, że są zagrożeniem dla planety, choć wielu bezdzietników by się pod tym podpisało. Sądzę jedynie, że słupki demograficzne tak bezwzględnie penetrują nasze najintymniejsze zakamarki, że należy używać ich bardzo ostrożnie. Niestety Łukasz Sakowski robi to z finezją jaskiniowca uzbrojonego w maczugę. Część reportażu mówiąca o przeciwdziałaniu depopulacji, zwłaszcza rozdział o aspektach kulturowych, woła o pomstę do nieba. Tysiące kobiet są dziś zaangażowane w odlukrowywanie zakłamywanego przez stulecia obrazu macierzyństwa. Wystawiając się na hejt i krytykę, pokazują, jak niejednoznacznym szczęściem obdarza kobietę dziecko. Odsłaniają blizny po ciężkich porodach, opowiadają o rozerwanych kroczach, wypadających macicach, o depresjach poporodowych, samotności z dzieckiem, tkwiących w miejscu karierach, żałowaniu macierzyństwa…
Wszystko to, co społeczeństwo przez wieki ukrywało, teraz dzięki zdeterminowanym matkom wypływa na wierzch. Ale Sakowski chce zawrócić maczugą Wisłę. Postuluje odczarowanie stereotypu małżeństwa i macierzyństwa jako czegoś męczącego, przeszkadzającego w rozwijaniu pasji i poznawaniu własnej osobowości. Ma nawet pomysł, jak to zrobić. Trzeba w telewizji puszczać więcej seriali typu „Rodzinka.pl”. Najwyraźniej zapomniał, że żyjemy w epoce mediów społecznościowych i na każdy przesłodzony serial o rodzince znajdzie się setka kanałów ukazujących rodzicielstwo w brutalnie szczery sposób.
Wolność prokreacyjna
W reportażu Łukasza Sakowskiego – obok całkiem sensownych postulatów – znajduje się sporo pomysłów, które w zamierzeniu mają łatać demograficzną dziurę, ale w rzeczywistości dzielą społeczeństwo na lepszych małżonków z dziećmi i gorszych singli oraz bezdzietników. Państwo nie może dostrzegać tylko jednej grupy obywateli, choćby najpożyteczniejszej, i tylko o nią dbać. Autor, który tyle pisze o sile wspólnoty, niepokojach społecznych oraz społecznej odpowiedzialności, powinien wiedzieć, że tak jawna dyskryminacja spycha dyskryminowanych na margines i zachęca ich do zajmowania pozycji skrajnie antyspołecznych.
Poza tym zarówno lukrowanie macierzyństwa, jak i „pieniądze na/za dziecko” to wątpliwe etycznie instrumenty polityki prorodzinnej. Czy naprawdę zależy nam na tym, by ludzie decydowali się na dzieci ze względu na przymus ekonomiczny, brak socjalnego bezpieczeństwa czy fałszywą wiarę w to, że rodzicielstwo to zawsze fantastyczna przygoda? Jeżeli zgadzamy się, że wolność prokreacyjna jest wartością – a w naszej części świata zwykle się z tym zgadzamy – musimy pozwolić ludziom z niej korzystać. Wywieranie presji to odbieranie cząstki (a czasami cholernie dużej części) tej wolności. Presja prokreacyjna nigdy nie jest niewinna. Czkawką odbija się rodzicom, zwłaszcza matkom, a nierzadko także dzieciom. Nie tędy droga do odpowiedzialnej i dojrzałej wspólnoty.
Pamiętajcie, że cały czas trwa plebiscyt dla twórców internetowych w ramach Influencers Live Wroclaw! Pod tym linkiem możecie zagłosować na Bezdzietnik! Za każdy głos stokrotnie dziękuję:)
45 komentarzy
Jest to mocno rozczarowujące, że Sakowski, który określa siebie mianem racjonalnego i opartego o naukę, dał się ponieść konserwatywnej retoryce. A to, że dobiera dowody pod tezy, mocno chwieje jego rzetelnością.
Co może być bardziej rzeczowe i racjonalne niż nauka, coś się Państwo pomyliło.
Zgadzam się całkowicie. To niesamowite jak można omijać tak istotne kwestie. Zasłaniając się nauka dalej można być bardzo jednostronnym.
To niezwykle dobitny przykład, że można zaprząc naukę do tego, by mentalnie w pewnym sensie cofnąć nas do XIX wieku:)
Pani Edyto. Jak ma się to co Pani pisze o emancypacji kobiet o ich potrzebach o tym że dzieci to prawie niewolnictwo. Do Pani odpowiedzi w TVN gdzie redaktor pyta, to jak polki nie będą rodziły to co z demografią. A Pani odpowiada trzeba sprowadzić kobiety ze wschodu i one będą rodzić. Czy Pani chce zrobić z innych kobiet niewolnice. Czy one nie chcą się spełniać jak Pani i inne polki. Trochę to szokujące i bez sensu.
Nigdy i nigdzie nie mówiłam, że trzeba „sprowadzać” kobiety ze wschodu, po to, by u nas rodziły dzieci. Mówiłam jedynie, że trzeba otworzyć się na imigrantów, a to kolosalna różnica.
Zgadzam się z Markiem: W tym kontekście jest to zupełnie to samo, tylko wyrażone innymi słowami. A ode mnie jeszcze osobiste spostrzeżenie, że Imigrantki to nie maszynki do wypełniania luk demograficznych. To też ludzie, którzy po urodzeniu dziecka przekazują mu swój system wartości, swoją religię i zwyczaje, więc wyniki sprowadzania Imigrantek w celu wypełnienia luki demograficznej w danym państwie dobrze wyglądają wyłącznie w tabelach, ale w praktyce powodują powstawanie enklaw, problemów z asymilacją i napięć społecznych.
To nie jest to samo. Imigranci będą do nas przyjeżdżać z różnych stron. To z wiadomych względów już się dzieje. A to pewnie dopiero początek wielkich ruchów społecznych. Otwieranie się na imigrantów, tworzenie warunków do integracji, niezamykanie granic i nie obwarowywanie ich murami to co innego niż intencjonalne sprowadzanie – a zwłaszcza „intencjonalne sprowadzanie w celach rozrodczych”. To drugie to zwykła kolonializacja macic i nigdy w życiu bym się pod czymś takim nie podpisała. Więc proszę mi tu nie wciskać takich bredni. A że integracja zawsze stwarza problemy – to wiadomo. Luka demograficzna też stwarza problemy. Państwo i jego władze od tego właśnie są, by mądrze te problemy rozwiązywać.
A ja pozwolę sobie wrzucić tutaj coś takiego: https://blog.ue.wroc.pl/dlaczego-polacy-nie-chca-miec-dzieci/
Jest to fajne spojrzenie na sprawę polskiej demografii, które trochę pasuje do niniejszego tematu. Polecam wszystkim bezdzietnikom.
Dzięki za link!:)
Strasznie wręcz okropnie nie podoba mi się sformułowanie „rezygnacja z macierzyństwa/dzieci”.
Powinno się mówić o braku chęci do posiadania dzieci. Rezygnuję czyli chciałam/em ale z przyczyn obiektywnych czy nieobiektywnych już nie chcę. Przecież są osoby, które od momentu osiągnięcia dorosłości wiedzą, że dzieci to nie ich bajka.
Akurat nad tym aspektem się nie zastanawiałam, choć często tu zastanawiam się nad znaczeniem rozmaitych słów. Ale przyznaję bez bicia, że pisząc, szukam jak najwięcej synonimów, by uniknąć powtórzeń, których nie lubię i które sprawiają, że styl jest nudny.
Ja nie chcę byś brała to co napisałam do siebie. To jest zwrot stałe używany i chyba tak już wrósł w nasze słownictwo, że prawie wszyscy go używają. Odnoszę wrażenie a może nawet jestem pewna, że brak chęci do posiadania dzieci (w ogóle czy też następnego) jest traktowany jak jakaś strata czy też nieszczęście. Tak jakby ludzie w ten sposób wyrzekali się szczęścia, dobrego życia czy czegoś jeszcze bardzo cennego.
Biorę do siebie i cieszę się, że zwróciłaś mi na to uwagę. Bo choć sama pisałam o stereotypach kryjących się w słowach, ten zwrot umknął mojej uwadze. Wielkie dzięki!
Ja wiedziałam, że dzieci mieć nie chcę jeszcze długo, długo przed tym jak dowiedziałam się, skąd w ogóle się biorą. Dla mnie to nie był ani wybór, ani rezygnacja, ani pomysł, ani wymysł, tylko sprawa tak samo oczywista jak to, że żółty to mój ulubiony kolor, psy są super, a najlepsza bajka to Reksio. Ani chwilę nie zastanawiałam się nad którąkolwiek z tych kwestii i w żadnej również nie zmieniłam zdania.
Ja mam dokładnie tak samo! Od zawsze wiedziałam, że nie będę miała dzieci, tylko psy. I tak też się stało.
Odnoszę się, jako autor komentowanego reportażu, do opublikowanej polemiki:
***
„Od lat śledzę to, jak rozmaici autorzy – od prawa do lewa – piszą o odmowie posiadania dzieci, jakich używają sformułowań i do jakich odwołują się stereotypów. I choć dziś trudno znaleźć takich, którzy walą wprost, że bezdzietność jest zła, przekaz ten plącze się między wierszami wielu opracowań. Znajdziemy go również u Sakowskiego. Autor martwi się spadającą liczbą Europejczyków i już na początku dramatycznie pyta: „Czy osiedla wypełnione bawiącymi się dziećmi przejdą do przeszłości?””
Odpowiedź -> Wszystko zależy od przyjętych założeń. Jeśli zakładamy, że kryzys demograficzny jest pod wieloma względami szkodliwy, to takim go przedstawiamy, mimo że jako zjawisko samo w sobie po prostu jest. Analogicznie z globalnym ociepleniem: po prostu jest, ale że wynika z niego wiele problemów, staramy się mu przeciwdziałać.
***
„Przede wszystkim Łukasz Sakowski nie widzi źdźbła we własnym oku. Krytykuje niegdysiejsze, przestrzelone prognozy odmalowujące apokaliptyczne skutki przeludnienia, ale do własnych prognoz odmalowujących apokaliptyczne skutki wyludnienia (głównie Europy) podchodzi całkowicie bezkrytycznie. Maltuzjańskie teorie nie sprawdziły się, ponieważ – jak pisze Sakowski – postęp naukowy i technologiczny w rolnictwie pchnął świat na nowe tory i unieważnił wiele problemów artykułowanych przez Malthusa.”
Odpowiedź -> Porównywanie kiepskiego metodologicznie wróżenia Malthusa do dokładnych naukowych modeli wynikających z ogromnej liczby danych z XXI wieku i na tej podstawie twierdzenie, że te drugie będą mylne tak, jak mylił się Malthus, jest co najmniej niedorzeczne.
***
„Co więcej, autor rojąc o wielodzietnych rodzinach, całkowicie stracił z oczu prawa, pragnienia i interesy kobiet.”
Odpowiedź -> Jest zupełnie przeciwnie, ująłem interesy i pragnienia zdecydowanej większości kobiet. Nigdzie natomiast nie stwierdziłem, że dotyczą one wszystkich, każdej jednej. To jest już nadinterpretacja.
***
„paletę kobiecych pragnień sprowadza do „luki płodnościowej””
Odpowiedź -> W którym miejscu stwierdziłem, że kobiece pragnienia sprowadzają się do luki płodnościowej?
***
„I choć zachowuje sceptycyzm wobec wielu przytaczanych w reportażu badań, akurat te wydają mu się niepodważalne. Trzyma się ich jak pijany płotu”
Odpowiedź -> Ponieważ te akurat są dość dobrze metodologicznie przeprowadzone i są liczne oraz dotyczą kobiet z wielu krajów europejskich – nie ma tu mowy o cherry-pickingu.
***
„Nie mam pod ręką kontrbadań, którymi mogłabym „pobić” te przytaczane przez autora „Reportażu”, ale rozmawiam z kobietami, sporo czytam o motywacjach bezdzietnych i wiem, że rezygnacji z macierzyństwa nie da się wytłumaczyć wyłącznie zewnętrznymi przesłankami – „technicznymi” i „kulturowymi”.”
Odpowiedź -> Czyli masowe badania vs pojedyncze przypadki z własnego życia osoby, która interesuje się bezdzietnością i niechęcią wobec dzieci, z gruntu podatnej na rozmaite błędy poznawcze i bańkę informacyjną.
Poza tym nie twierdzę, że przyczyny techniczne i kulturowe co do nierodzenia dzieci są wyłączne. Opisałem je, bo wedle wszelkich badań i obserwacji są kluczowe. Nie znaczy to, że nie ma rzadkich przypadków mężczyzn i kobiet, którzy rezygnują lub odraczają rodzicielstwo z innych powodów.
***
„W swoim popularnonaukowym reportażu przemycił zjadliwy donos na bezdzietnych, gęsto okraszając go najwredniejszymi stereotypami.”
Odpowiedź -> Słucham?
***
„Według niego są oni egoistyczni, skupieni na sobie, skoncentrowani na samorozwoju i robieniu kariery kosztem relacji z bliskimi, przeznaczają pieniądze na egoistyczne przyjemności i konsumpcjonistycznie traktują innych. Słowo „egoizm” w tym kontekście odmienia przez wszystkie możliwe i niemożliwe przypadki, a hedonistycznym, pijanym i przeklinającym bezdzietnikom przeciwstawia grzecznych, trzeźwych i prospołecznych rodziców.”
Odpowiedź -> Kolejna daleko idąca nadinterpretacja fragmentu o rosnącym indywidualizmie społecznym, będącym jedną z przyczyn niskiej dzietności (a sprowadzanie wyższego indywidualizmu do argumentu „bo mogą” jest mało merytoryczne).
***
„Nie przychodzi mu do głowy, że ludzie żałują nieposiadania dzieci między innymi ze względu na takie szkodliwe stereotypy, a deklarowane marzenia o dużej rodzinie bywają emanacją kulturowych skryptów i z czasem się po prostu rozwiewają.”
Odpowiedź -> Zarówno w moim reportażu, jak i w cytowanych w nim badaniach, jest wyraźnie napisane, że większość badań dot. luki dzietnościowej robi się na kobietach w okresie porozrodczym, aby mogły właśnie z perspektywy ocenić sytuację. Tym samym argument o nacisku kulturowych „skryptów”, które „z czasem się rozwiewają” traci sens.
***
„Co więcej, są osoby, które żałują decyzji o macierzyństwie lub ojcostwie. Może Sakowski, zamiast nad bezdzietnością, powinien zastanawiać się, co zrobić, by na świat nie przychodziły niechciane dzieci, unieszczęśliwiające swoich rodziców…”
Odpowiedź -> Nigdzie w moim reportażu nie przeczę, że takie osoby istnieją. A to, że tacy ludzie bez wątpienia istnieją, nie znaczy jeszcze, że stanowią istotny (i tym bardziej większościowy) odsetek rodziców ogółem. Co do erystycznej uwagi o niechcianych dzieciach: mój reportaż nie był poświęcony tematyce niechcianych dzieci tylko kryzysowi demograficznemu.
***
„Autor omawianego reportażu wybór bezdzietności rozpatruje w kategoriach społecznego zła. Tak dobiera rozmówców i badania, by ukazać apokaliptyczne skutki zmniejszającej się ilości dzieci: rozpad wspólnoty, zanik altruizmu, uwiąd solidarności, niepokoje w Europie… Nic nowego! Gdy na początku ery przemysłowej myśliciele i moraliści zaganiali kobiety do macierzyństwa, też straszyli społecznym piekłem. Niezamężne i bezdzietne nieszczęśnice traktowali jako zagrożenie dla porządku publicznego i obwiniali o całe zło epoki – prostytucję, nieobyczajność czy wodzenie mężczyzn na pokuszenie.”
Odpowiedź -> Analogia do wspomnianej sytuacji z przeszłości jest fałszywa (błąd logiczny), natomiast co do doboru naukowców, to zdecydowanej większości z nich przed wywiadami do reportażu w ogóle nie znałem i nie wiedziałem, jakie mają poglądy na dzietność.
***
„Ta najważniejsza odpowiedź brzmi: BO MOGĄ.”
Odpowiedź -> Za ogólnikiem „bo mogą” kryją się rozmaite konkretne przyczyny. Warto je badać i pisać o nich (zachowując skalę), bo poprzestawanie na populistycznym „bo mogą” do niczego nie prowadzi, jest niekonstruktywne.
***
„Troszcząc się o populację Europy, jej dobrobyt i międzynarodowe znaczenie, nie wolno tracić z oczu kobiecego prawa do samostanowienia.”
Odpowiedź -> Mam wrażenie, że to objaw syndromu oblężonej twierdzy, bo nigdzie nie ma w moim reportażu mowy o przymusowym rodzeniu czy odebraniu prawa do samostanowienia. Jest mowa o tym, jak pomóc kobietom (i mężczyznom) w realizacji rodzicielstwa, a nie jak do niego kogokolwiek przymuszać.
***
„Tysiące kobiet są dziś zaangażowane w odlukrowywanie zakłamywanego przez stulecia obrazu macierzyństwa. Wystawiając się na hejt i krytykę, pokazują, jak niejednoznacznym szczęściem obdarza kobietę dziecko. Odsłaniają blizny po ciężkich porodach, opowiadają o rozerwanych kroczach, wypadających macicach, o depresjach poporodowych, samotności z dzieckiem, tkwiących w miejscu karierach, żałowaniu macierzyństwa…”
Odpowiedź -> Powtórzę: nigdzie nie przeczę takim przypadkom i doświadczeniom. Tylko nie róbmy ze spraw generalnie marginalnych i stosunkowo nieczęstych centrum zagadnienia kryzysu demograficznego. Oprócz tego pod poprawą jakości opieki okołoporodowej w pełni się podpisuję, a że nie napisałem o tym w reportażu – po prostu on nie jest o tym.
***
„W reportażu Łukasza Sakowskiego – obok całkiem sensownych postulatów – znajduje się sporo pomysłów, które w zamierzeniu mają łatać demograficzną dziurę, ale w rzeczywistości dzielą społeczeństwo na lepszych małżonków z dziećmi i gorszych singli oraz bezdzietników. Państwo nie może dostrzegać tylko jednej grupy obywateli, choćby najpożyteczniejszej, i tylko o nią dbać.”
Odpowiedź -> Jedyny fragment, który może to sugerować, dotyczy wkładu w społeczeństwo i przyszłe pokolenia i zakładam, że cytowany kawałek do tego się odnosi.
A zatem: nie możemy się okłamywać. Ktoś, kto nie ma dzieci, a tym samym, o ile nie jest rzadką wybitną jednostką (typu ważny naukowiec, zasłużony polityk, wybitna pisarka itp.) wkłada do „wspólnego worka” społecznego (struktura społeczna, podatki, przyszli obywatele itd.) mniej – to jest fakt.
I w żadnym miejscu nie przemawia on moim zdaniem (ani w moim reportażu) za dyskryminacją. Mowa jest o choćby częściowym wyrównaniu tej nierówności między dzietnymi i bezdzietnymi poprzez dokładanie się przez bezdzietnych w większym stopniu do wspólnego budżetu, jako że na innych polach więcej z niego, statystycznie, czerpią niż z siebie dają. I to rozwiązanie, choć budzi sensację w Polsce, nie jest wcale kontrowersyjne.
W wielu dobrze działających krajach, z Niemcami włącznie, funkcjonuje tzw. „bykowe” czyli danina solidarnościowa od bezdzietnych. Opisywanie przez autorkę zmniejszania nierówności społecznych jako dyskryminację bezdzietnych jest mniej więcej takie samo (i do tego bardzo bliskie analogicznie), co oskarżanie o dyskryminację, gdy chce się opodatkować bogatych aby wyrównać nierówności społeczne.
***
„Poza tym zarówno lukrowanie macierzyństwa, jak i „pieniądze na/za dziecko” to wątpliwe etycznie instrumenty polityki prorodzinnej. Czy naprawdę zależy nam na tym, by ludzie decydowali się na dzieci ze względu na przymus ekonomiczny, brak socjalnego bezpieczeństwa czy fałszywą wiarę w to, że rodzicielstwo to zawsze fantastyczna przygoda?”
Odpowiedź -> Ale to „lukrowanie” i „pieniądze za dziecko” to jest jakaś negatywna nadinterpretacja ze strony autorki, kolejna projekcja i podtrzymywanie syndromu oblężenia. Poza tym znaczna część reportażu jest właśnie o tym, jak zwiększać bezpieczeństwo socjalne i poprawiać sytuację ekonomiczną ludzi (w dużej mierze niezależnie od dzietności, np. prawa pracownicze, rynek mieszkaniowy). Stawianie sobie na przeciw tych rzeczy i to w kontekście mojego reportażu jest manipulacją.
***
„Sprowadził je – w iście propagandowym stylu – do kwestii „mentalnościowych””
Odpowiedź -> Nie chcę wykraczać poza temat, ale biorąc pod uwagę zwroty autorki tego tekstu, takie jak np. „rojenia”, „pijany trzymający się płotu”, „zawracanie maczugą Wisły”, wyrywanie z kontekstu przykłady z RodzinkąPL czy projekcje i nadinterpretacje oraz przypisywanie mi jakichś odczuć, których nigdzie w reportażu nie wyraziłem, to propagandowy styl ma właśnie niniejsza polemika, na którą odpowiadam.
„A zatem: nie możemy się okłamywać. Ktoś, kto nie ma dzieci, a tym samym, o ile nie jest rzadką wybitną jednostką (typu ważny naukowiec, zasłużony polityk, wybitna pisarka itp.) wkłada do „wspólnego worka” społecznego (struktura społeczna, podatki, przyszli obywatele itd.) mniej – to jest fakt.” – przepraszam bardzo, ale co?! Bezdzietny nie dostaje pierdyliarda „plusów”, nie chodzi na urlopy macierzyńskie, wychowawcze i bór wie, co jeszcze, nie bierze co chwila wolnego w pracy „bo katarek, bo jasełka, bo cośtam”, jest jeszcze jakieś wspólne rozliczanie się z dzieckiem z podatków, nie obciąża swoim potomstwem państwowych żłobków, szkół… mam wymieniać dalej? Przypuszczam też, że na emeryturę przejdzie raczej później. Masz jakieś wyliczenia? Bo mi się ni chu chu nie zgadza.
Mamy zdaje się Pana Łukasza na blogu, więc ja równiez poproszę o kilka informacji w odniesieniu do przywołanej tezy. Określił Pan to jako fakt, więc proszę o dane.
– Jakiego algorytmu użył Pan do wyliczenia przydatności społecznej dzietnych i bezdzietnych oraz w jaki sposób ten algorytm dowodzi tezie o większej przydatności wybitnych polityków (są tacy?), naukowców i pisarek.
– W jaki sposób w wyliczeniach uwzględnił Pan przypadki, że dzieci są niepełnosprawne, migrują za granicę, umierają przedwcześnie, są bezrobotni albo lądują w więzieniu (więzienia są przepełnione. To są czyjeś dzieci).
– W jaki sposób w uwzględnił Pan to o czym pisze Sami. A mianowicie, że bezdzietni wielu rzeczy nie wyciągają ze „wspólnego worka”. Żłobki, przedszkola, edukacja, wizyty lekarskie dzieci, urlopy macierzyńskie i rodzicielskie, benefity socjalne (500+. 300+ itd.). Wyłącznie te benefity finansują.
Proszę o konkretne informacje. Dziękuję.
I bardzo dobrze to się nazywa odpowiedzialność. Rodzice ponoszą dużo wierszą odpowiedzialność i wysiłek .
No właśnie, dlaczego zawsze wytyka się nam, jak mało włożyliśmy w społeczeństwo, a zapomina ile z niego NIE WYCIĄGNĘLIŚMY?
Ta odpowiedź jak i sam raport skłonił mnie do dodania swoich trzech groszy do polemiki autorki. Nie będę powielać argumentów przedmówców, z którymi się zgadzam. Chciałam odnieść się do ignorowania niektórych powodów i zjawisk mających wpływ na decyzję dotyczącą rodzicielstwa w samym raporcie i tej odpowiedzi. Po pierwsze jednak, zarzuca pan błędy logiczne, poznawcze, bańki informacyjne, przytaczanie pojedynczych przypadków samemu nie będąc wolnym od tych błędów i zachowań. Na odpowiedź, że obecnie odczarowuje się obraz macierzyństwa odsłaniając blizny, opowiadając o depresjach itd. stwierdza pan „nigdzie nie przeczę takim przypadkom i doświadczeniom. Tylko nie róbmy ze spraw generalnie marginalnych i stosunkowo nieczęstych centrum zagadnienia kryzysu demograficznego”.
Nie wiem skąd takie ignorowanie tych zagadnień. To nie pierwszy raz kiedy czytam jak to osoba popularyzująca naukę w swoich wywodach wykazuje się totalnym brakiem empatii i znajomości przebiegu i skutków porodu w krajowych realiach. Mogę w takim razie zapytać jaki odsetek kobiet okaleczonych psychicznie i fizycznie po porodzie lub poronieniu albo po poważnej depresji, które łatwo można wykazać, że mają wpływ na dalsze plany prokreacyjne, byłby istotny a nie marginalny, żeby raczył pan wziąć go pod uwagę? Depresja poporodowa według różnych danych dotyczy nawet 20% kobiet po porodzie. To już 1/5. Nadal zbyt mało? Centrum Badań nad Rozwojem Osobowości na Uniwersytecie SWPS w Poznaniu pokazało, że nawet 13% rodziców żałuje posiadania dzieci, czyli co ósmy rodzic. Dobrze, że podejmuje pan kwestię wypalenia rodzicielskiego i nie neguje istnienie takich osób, ale czy to naprawdę nadal za mały odsetek rodziców, żeby uznać go za istotny? Zgadzam się tu z autorką, że ważniejsze jest to, żeby dzieci rodziły się chciane a nie np. z różnych powodów unieszczęśliwiające rodziców, którzy nie mogą podołać ich wychowaniu, a nie by dążyć na chama do 2,1. Tematyka niechcianych dzieci też się akurat, wbrew pozorom, zazębia z omawianym kryzysem.
Co do samej opieki okołoporodowej, to patrząc na raporty Fundacji Rodzić Po Ludzku to ogólnie było źle, a w czasie pandemii było jeszcze gorzej. Ze szpitalami trzeba wręcz walczyć o egzekwowanie swoich praw, personel ma problemy z realizacją standardów lub ich nie zna, nie brakuje nadużyć i przemocy, niepotrzebnych ingerencji. Według danych z 2018 54,3 % kobiet doświadczyło nadużyć lub przemocy w szpitalach (w tym 24% niestosowne komentarze, 12% krzyk i opryskliwość, 11% było wyśmiewane). W 2021 było niewiele lepiej. Według danych z 2021 nie zmienił się zbytnio odsetek nacięć krocza podczas porodu (około 50%), kiedy w niektórych krajach jest to około 10%. To inwazyjna procedura uszkadzająca też mięśnie wydłużająca rekonwalescencję a ok. 40% kobiet było po niej szyte „na żywca”. Co trzeciej badanej kobiety nie zapytano o zgodę na nacięcie. Tylko 11% kobiet mogło zdecydować w jakiej pozycji urodzi dziecko. Zdecydował za nie personel. Kobietom odmawia się też znieczulenia (13% w 2018), 15% nie mogło pić (2021). Czy to już nie podpada pod znęcanie się? To średnio co siódma/ósma kobieta. Czy to nadal „stosunkowo nieczęsto” i można zignorować? Poza tym były miejsca, gdzie kazano rodzić w maseczkach, w czasie pandemii matki były izolowane od dzieci i nie mógł im nikt towarzyszyć. Co do poronień, którymi kończy się ok. 15-20% ciąż to raport NIK o opiece nad pacjentkami w przypadkach poronień i martwych urodzeń z lutego 2021 także pokazuje to, o czym od dawna się słyszy: WIĘKSZOŚĆ szpitali w Polsce nie przestrzega standardów opieki okołoporodowej, których realizacja nie jest w żaden sposób weryfikowana przez ustawodawcę, a ogólnikowość zapisu o potrzebie zapewnienia godnego ronienia sprawia, że placówki medyczne interpretują go w sposób dowolny lub zupełnie ignorują. Ciężko było mi znaleźć badania na temat wpływu takich doświadczeń na plany prokreacyjne, ale nie trzeba być geniuszem, żeby stwierdzić, że taka zależność istnieje. Patrząc na wypowiedzi kobiet temat odkładania lub rezygnacji się przewija, tak samo wśród kobiet pracujących z ciężarnymi np. z wyżej wspomnianej fundacji np. Marta Siwińska z siedleckiej „Na straży. Rodzić po ludzku” „Jest deklaracja, że jesteśmy prorodzinni. Jest deklaracja, że chcemy, żeby się zwiększyła dzietność, bo cała Europa się nie rozmnaża, ale jakby nie było nigdy deklaracji, że ktoś się zajmie opieką okołoporodową”. „Jeśli zostaje trauma i piętno, to odczuje je cała rodzina. Na pewno będzie miało to wpływ na decyzję o kolejnym dziecku. Jeśli faktycznie chcemy, żeby tych dzieci rodziło się więcej, to trzeba zacząć na porodówkach” – ocenia Edyta Nowicka.
Odnosząc się do wypowiedzi, że w pełni się pan podpisuje pod poprawą jakości opieki okołoporodowej, ale nie napisał pan o tym w reportażu, bo on nie jest o tym”. Cóż…jeśli reportaż jest o demografii, szukania rozwiązań, które zwiększą dzietność, to opieka okołoporodowa jak najbardziej się wpisuje w temat. Nie jest to może centrum tego kryzysu, ale rzetelny plan poprawy nie może się bez tego obejść. Podawane przez pana rozwiązania, takie jak lepsze warunki zatrudnienia, przeciwdziałanie dyskryminacji na rynku pracy, dostępność przedszkoli są ważne ale tokofobii, traumy nie zniweluje ani dobra opieka poza domem ani stabilne zatrudnienie a braki tych rzeczy bywają zasłoną dla głębszych prawdziwych powodów, które nie są brane pod uwagę w wielu opracowaniach. Niestety czytając dalej akapit o metodach ratowania sytuacji podają też kompletnie od czapy takie jak bykowe. „Sam fakt, że nie będąc w małżeństwie płaci się większy podatek może być jednym z bodźców zachęcających do zakładania rodziny”, bo „dla kobiet ważne jest także to, czy są mężatkami. Małżeństwo ułatwia podjęcie decyzji o dziecku” Nie wiem kim trzeba być, żeby straszak w postaci płacenia wyższego podatku nazywać zachętą do ślubu. Zachęca to pewnie tak samo jak wyrok TK jeszcze bardziej ograniczający aborcję powoduje lepszą „ochronę życia” i wzrost dzietności. Takie sprawy jak decyzja o dziecku nie lubią przymusu ani przemocy. Między innymi z tego powodu w sondażach wykazywano spadek chęci do prokreacji po wyroku TK. Wypowiadali się też o tym eksperci. Dziwi mnie, że ze względu na datę wydania raportu, czyli grudzień 2021 kiedy w sejmie czytano ustawę o całkowitym zakazie aborcji nawet nie zająknął się pan na ten temat. Jest za to przykład głupich kampanii reklamowych takich jak biura podróży w Danii, które przekonywało do uprawiania seksu i robienia dzieci na wakacjach. Zagadnienie bezpłatnego programu zapłodnienia in vitro na Węgrzech skwitował pan „Może się wydawać, że zwiększanie liczby narodzin w ten sposób ma niewielki wpływ na ogólną rozrodczość, ale(…)” Kiedy to właśnie jest jeden z lepszych tropów. Realna pomoc leczenia niepłodności, która dotyka coraz większy (nie wiem, czy istotny dla pana 😉 odsetek par, nie głupie zakazy, straszenie nieodkładaniem na później, bo zegar tyka, bo w XXI wieku nadal nie umie się tego przeskoczyć albo zdjąć z kobiet tego zadania, za które płacą własnym zdrowiem.
Brak praw reprodukcyjnych, gwarancji dobrej opieki też jest odpowiedzią na pytanie „Co powoduje, że kobiety, które wg bardzo wielu badań w sytuacji „idealnej” często chcą mieć 2-3 dzieci, decydują się coraz częściej tylko na jedno, a nawet na tak skrajny krok, jak bezdzietność” Pomijając już fakt jaką naiwnością jest myślenie, że jak ktoś rzuci, że by chciał 3 dzieci, to przy idealnych warunkach to się zrealizuje. Rodzicielstwo to nie robienie zakupów, że pyk i jest w koszyku to co było na liście.
W kwestii zrozumienia tematu polecam też film : https://www.youtube.com/watch?v=ibO188xdF0o&t=1326s
jest tam trochę o rozterkach, o tym co ma wpływ na decyzję, o zderzeniu różnych fantazji o rodzicielstwie, które też przebrzmiewają w raporcie z rzeczywistością. Może też pozwoli zrozumieć dlaczego kobiety mówią nie.
No nie wierzę w tą bohaterską obronę swoich racji! Czy nie-racji. To, że coś jest na „zachodzie” nie oznacza, że jest to dobre. A podatek od bezdzietności jest dyskryminujący i krzywdzący na tyle sposobów, że nie wiem od czego zacząć. Po pierwsze – nie wolno nikogo karać za wybór innej drogi życia, która daje mu szczęście. Nie wolno nikogo karać za to, że dzieci mieć nie może i jest nieszczęśliwy. A karą jest właśnie podatek nakładany na osoby, które z tych czy innych powodów dzieci mieć nie chcą, albo nie mogą. Poza tym w jaki niby sposób bezdzietny jest mniej przydatny od dzietnej rodziny? Dzietna rodzina bierze socjal, czyli moje podatki (między innymi idą na to) to nie pracujący rodzic bierze pieniądze nie wytwarzając usług i towarów o równowartości świadczeń. Gdyby gospodarkę porównać do dziurawego wiadra to socjal byłby wodą wypływającą dziurami, a podatki wodą dolewaną do wiadra. Socjal czasem się państwu zwraca, czasem nie. Koszt utrzymania i wyksztalcenia obywatela wielokrotnie się państwu nie zwraca, a już nie wtedy, gdy młody człowiek po studiach opuszcza ojczyznę i zarabia za granicą i za granicą płaci podatki. Nie widzę absolutnie żadnego powodu, dla którego ja, bezdzietna osoba, mam utrzymywać cudze dzieci i nie pracującego rodzica. To ich wybór, że dzieci chcą mieć i ich decyzja. Nie moja. Może ktoś mnie nazwie egoistką, ale jak nazwać kogoś kto nie wytwarza PKB, a naraża państwo na straty, biorąc bezzwrotne świadczenia socjalne?
Nie mieści mi się w głowie, jak można w ogóle głośno mówić o podatku od bezdzietności. Jest to nie tylko twór skrajnie dyskryminujący konkretna grupę społeczną, ale wg mnie otwiera niezłą puszkę pandory. Bo wyobraźmy sobie, że jakiś rząd nagle wprowadza podatek dla osób z niższym wykształceniem. Prosta sprawa, nie chciało się uczyć, a więc nieogranięty i nieprzydatny społecznie nieuku płać podatek od nieuctwa! Ci, co się uczyli, są bardziej przytatni społecznie od Ciebie! Nieważne, że wiele osób nie ma wpływu na swoje wykształcenie, bo wywodzą się np. z patologicznych rodzin, albo są wykluczeni komunikacyjnie. Wg algorytmu z excela, są nieprzydatni społecznie!
Jesteś bezrobotny? Ok, jak dorwiesz jakąś fuchę, to będziesz bulił wyższe podatki proporcjonalnie za czas pasożytnictwa.
Dziecko niepełnosprawne,albo wyjechało za granicę? Bulisz człowieku! Ty nieprzydatny społecznie kmiocie.
Masz tylko jedno dziecko? Za mało, musisz mieć przynajmniej 2,1 dziecka, żeby się społeczeńśtwu opłacało! Bulisz zdrajco narodu!
No co? Dlaczego karać tylko bezdzietnych? Przecież tyle osób jest nieprzydatnych społecznie?
Społeczeństwo to bardzo szeroka, zróżnicowana pod każdym kątem zbiorowość ludzi, w której nigdy nie będzie równości pod względem dorzucania się do społecznego gara i wyciągania z niego. Co więcej. Człowiek dzisiaj bardzo przydatny społecznie, jutro może być kompletnym społecznym „pasożytem”, bo np. prowadził świetnie prosperujące przedsiębiorstwo i zatrudniał wiele ludzi, ale uległ poważnemu wypadkowi i nie jest w stanie kontynuować pracy, tylko pobiera rentę.
Sposób myślenia, w którym segregujemy ludzi na bardziej przydatnych i mniej przydatnych, przypomina mi bardzo przykre ideologie, które znamy z książek historii. Humanizmu i poszanowania dla człowieka, jakimkolwiek by on nie był, nie ma w tym żadnego.
Poniżej, pod rozwagę Pana Łukasza, jeszcze kilka przykładów nieprzydatnych społecznie ludzi (jak szaleć to szaleć):
– ludzie starsi, schorowani, niepełnosprawni
– więźniowie
– pacjenci hospicjów, zakładów psychiatrycznych
– rodzice niepełnosprawnych dzieci i ich dzieci
– bezdomni
Nie mam pod ręką kontrbadań, którymi mogłabym „pobić” te przytaczane przez autora „Reportażu”, ale rozmawiam z kobietami, sporo czytam o motywacjach bezdzietnych i wiem, że rezygnacji z macierzyństwa nie da się wytłumaczyć wyłącznie zewnętrznymi przesłankami – „technicznymi” i „kulturowymi”.”
Ależ ma Pani. Wszystkie te rozmów to tak zwane badania terenowe. Zasadniczo najlepsze dla nauk społecznych i humanistycznych, które chcą odpowiadać na pytania o to, dlaczego ludzie postępują tak jak postępują. Wszystkie przeprowadzone przez Panią wywiady, rozmowy, czy chociażby opowiedziane w komentarzach historie to są właśnie badania terenowe. Zapytuje Pani „dlaczego nie chcesz dzieci?” i dostaje Pani odpowiedź zgodną z tym co jest najbliższe prawdzie. Jeżeli chcemy dowiedzieć się dlaczego ludzie coś robią, to ich pytamy. Gdyby sprawdziła Pani jak duża grupa osób do tej pory udzieliła Pani odpowiedzi z pewnością (ma Pani spore zasięgi) okazałoby się, że reprezentatywna dla tego typu badań. Dlatego wyciągnięte przez Panią wnioski są o wiele bardziej zasadne niż omawianego autora, który dokonuje selekcji źródeł tak aby udowadniały jego światopogląd. Jeżeli nie udowadniają – tym gorzej dla badań.
Bardzo slabe sa te odpowiedzi, wogole do mnie nie przemawia to co piszesz. Ludzi na swiecie jest za duzo. Kropka. Co to ma za znaczenie czy sa z Europy czy nie. ICH wszytkich jest za duzo!!!
Nie zgadzam się z Panem. Odpowiedź bo mogą jest jak najbardziej merytoryczna i na miejscu. To aspekt wolnej woli, która mogę rozporządzać jak chce. Nie chcę mieć dzieci tak samo jak ktoś może chcieć je mieć. Te dwie drogi niczym się nie różnią. To decyzja którą kobiety podejmują. Kiedyś kobiety nie mogły sobie na nią pozwolić, bo wszędobylski patriarchat zepchnął je tylko do ról matek i żon. Teraz możemy od tego się uwolnić. I wybrać dla siebie to co uważamy za słuszne.
Artystko, przecież kiedyś też bywały bezdzietne kobiety. Ba, nawet od kobiet wykonujących pewne zawody wręcz wymagano, aby pozostawały bezdzietne (zawód nauczyciel na przykład). Poza tym kiedyś kobiety przekazywały sobie dzieci. Przykładowo Maria Skłodowska-Curie swoje dzieci na całe lato wyprawiała do siostry do Polski. Sami też pamiętamy (nasze pokolenie urodzone w latach 80) całe wakacje spędzone gdzieś u babci na wsi. Właśnie czytam autobiografię Magdy Gessler: Przez pierwsze lata życia była wychowywana przez dziadków. Później miewała z bratem opiekunki, podczas gdy rodzice pracowali i mieli bujne życie towarzyskie. Nie wiem, czy dobrze obserwuję ale dziś jakoś widać więcej dzieci „przyklejonych” do swoich matek i matki wyglądają trochę na przemęczone swoimi rolami, na przykład rolą szofera. Aha, książkę Magdy Gessler bardzo polecam 🙂 Trzymajcie się Bezdzietnicy i zaglądający tu Dzietnicy.
Ja dodałabym jeszcze, że odpowiedź „bo mogę” niesie bardzo dużo treści w kontekście historycznym i społecznym: „Wolno mi nie mieć dzieci i nie muszę się z tego tłumaczyć, bo jestem wolnym człowiekiem”. Jeżeli ktoś nazywa ten powód nie merytorycznym, to nie powinien się dziwić krytyce. Domaganiem się merytorycznych powodów odbiera kobietom prawo do decydowania o sobie. „Nie chcę” i „bo mogę” naprawdę są wystarczające.
Łukaszu,
Może uprościmy to
Posiadanie dzieci jest w porządku.
Nieposiadanie ich też jest jak najbardziej w porządku.
Nie musisz robić takiego wywodu.
Pozdrawiam
„poprzez dokładanie się przez bezdzietnych w większym stopniu do wspólnego budżetu, jako że na innych polach więcej z niego, statystycznie, czerpią niż z siebie dają.”
Przez 18-25 lat zycia dzieciak nie pracuje, a korzysta z całej infrastruktury, z przedszkola, żłobka, szkoły, studiów itd itd. ALE TO BEZDZIETNY czerpie więcej z państwa, MIMO ze pracuje i płaci podatki. NIEBYWAŁE.
Temu panu już podziękujemy.
Ostatnio nawiązałam kilka nowych kontaktów z mężczyznami, i jak się szczerze z nimi usiądzie przy piwie jak oni to robią z kolegami… to się dowiemy że wcale tak bardzo w tym temacie się nie różnimy.
Też są tresowani, że seks służy tylko do przedłużenia gatunku. Tak samo boją się wpadki, są świadomi ryzyka że baba może im tym zniszczyć życie.
Wszelkie sztuczne praktyki mieszające w głowie i kierujące ku zmuszeniu do rozmnożenia powinny być zdecydowanie karalne.
Nieprzyjemnie czytać rojenia, że w dobie tak złych warunków do istnienia, mnożenie tego istnienia miałoby być narzucane odgórnie, a jego brak karany. Bardzo dobrze Pani Dorota wypunktowała artykuł. Całe szczęście, że marzenia o przymuszaniu do rodzenia i karze finansowej za sprzeciw są ośmieszane. A to: „A zatem: nie możemy się okłamywać. Ktoś, kto nie ma dzieci, a tym samym, o ile nie jest rzadką wybitną jednostką (typu ważny naukowiec, zasłużony polityk, wybitna pisarka itp.) wkłada do „wspólnego worka” społecznego (struktura społeczna, podatki, przyszli obywatele itd.) mniej – to jest fakt” – to taki kocopoł, że chyba go sobie zapiszę w notatniczku i będę nim potem rozśmieszać uczniów. Nie musisz być „rzadką wybitną jednostką”, rozkładaj tylko nogi: urocze! Pani Doroto, jest Pani wybitną pisarką, może Pani odetchnąć 😉
Jakbym czytala o sobie. Psy, koty, inne zwierzeta- zawsze. Dzieci nigdy. Natomiast ta obawa o demografie danego kraju, kontynentu czy kregu kulturowego- who cares? Ogolnie ludzi jest za duzo, zabijaja i niszcza planete. Hans Rosling tlumaczyl, ze ogromnej dominacji populacji azjatyckiej sie nie odwroci, ich jest i bedzie najwiecej. Tego sie juz nie da odwrocic.
Ja jestem za tym, żeby każdy składał do własnego garnuszka. Dlaczego młode pokolenie ma robić na czyjeś emerytury? Tyle ile sobie każdy uzbiera tyle by miał, a nie jakieś wytykanie później, że nie ma kto robić na emerytów, bo o to się wszystko rozchodzi – o pieniądze. Jak nie będzie dzieci, to w tym systemie zabraknie kiedyś na emerytury w tym pewnie na moją. Tylko jakbym to, co mi zabierają z wypłaty odkładała na własną kupkę, to by mi niczego nie zabrakło, ale nie mam wyboru i muszę oddać część kasy, którą zarządzają idioci, Zus gra na giełdzie i inni dostają w formie 500+. Zamiast wytykać komuś, że nie ma dzieci, czy że ma ich za mało, (bo żeby Państwu się opłacało to musi być 2+2, wtedy wychodzi na zero, 2+1 to jest bilans ujemny, a najlepiej to by było 2+3 i więcej, żeby wyrównać u tych co nie mają lub mają tylko jedno dziecko). Może wystarczyłoby zmienić system odprowadzania podatków zamiast obciążać kobiety odpowiedzialnością społeczną? A jaką odpowiedzialność mają mężczyźni? Czy ktoś ich rozlicza z tego ile dzieci spłodzili? Panie Łukaszu czy pan już spełnił swój obywatelski obowiązek?
Zapewne nie, bo idio… ekhem… ,,znawcy” tego pokroju to głównie w internecie potrafią szczekać a z działaniem krucho 🙂 To to dopiero prawdziwie nieprzydatne społecznie jednostki. Kiedyś, w prawie ,,naturalnym”, tacy ,,mężczyźni” (a raczej imitacje) ginęli szybko. A teraz mogą dowolne farmazony ubierać w teorie ,,naukowe” (tak, chyba podobne do foliarskich) i rozsiewać po internetach. I mają często, niestety, mądrą inaczej publiczność. Może zacznijmy karać albo obciążać ludzi za, no nie wiem, bezrobocie (nie z własnego lenistwa)? Za starzenie się i dolegliwości? Za chorobę? A najlepiej za wypociny w internecie, czysty debilizm i nazywanie tego wolnością słowa 🙂 Koło nauki to nawet nie stało, chyba, że jakiejś sponsorowanej albo jakiejś nowej, nieznanej gałęzi, typu strukturyzowana woda…
Napotkałam w Internetach na fajny felieton pewnego mądrego pana i nie wiem czy mogę, ale pomyślałam, że wrzucę linka https://blog.ue.wroc.pl/dlaczego-polacy-nie-chca-miec-dzieci/. Fajnie z przymrużeniem oka napisane 😉 smacznego
Super! Bardzo dziękuję.
Hej wszystkim, czytam sobie artykuł i komentarze, w niektórych z nich szczegółowe analizy, liczby, procenty: depresja, przemoc na porodówkach, bieda,… i nagle mnie oświeciło, że to wszystko nie jest przyczyną małej dzietności w Polsce. Nie wiem, gdzie jest ta przyczyna, …może w dobrobycie. Polecam krótki film o Nigerii: https://www.youtube.com/watch?v=ahldGCyYHBY&t=51s Oglądałam z otwartą buzią. Dla Polki i Polaka kosmos.
Do Pana-autora, którego nazwiska z oczywistych względów nie będę pamiętać.
Te statystyki/badania czy co tam Pan cytujesz/analizujesz, są matematycznym opracowaniem na podstawie INDYWIDUALNYCH doświadczeń, motywacji i wyborów każdej z kobiet. Z ich (naszej) perspektywy nie liczy widok z góry, tylko z dołu. Jeśli już decydujemy się rodzić, to nie dla poprawiania statystyk, ratowania narodu czy gospodarki. Jeśli osobiste przekonania/doświadczenia Pana nie interesują, proszę się przekwalifikować. Bo jesteś Pan socjologicznie bezwartościowy.
Rodzimy czy nie – dzieje się to, bo CHCEMY lub NIE CHCEMY. Takie nowum w kobiecym świecie: możemy sobie chcieć albo nie chcieć.
Nie będzie odkrywcze, jeśli powiem, że każdy i każda z osobna powinien/powinna decydować za siebie. Pan niech weźmie z tego przykład i poprzestanie na samostanowieniu. Wszystko co narzucone i obowiązkowe, jest do dupska. Nie pozdrawiam.
Z tym facetem szkoda gadać. On nawet zdań porządnie składać nie umie. Czytałam jego ,,bloga”, co ludzie w tym widzą, to nie wiem. Poza tym, nadęcie aż bije po oczach, mogliby tym jego ego fabryki zasilać, przynajmniej pożytek by był. A tak, on jest z tego nowego, ,,cudnego” pokolenia, to pewnie pisać porządnie nie nauczyli ani wyrażać myśli nawet… Farmazony pisać, siedząc przed nowiutkim laptopikiem, to każdy ,,głupi” potrafi, niestety. A jak ma z tego kasę i poklask jeszcze, to tylko pisać, pisać. Tylko nie wiadomo, czy na pewno mądrze, ale kto by się tam dzisiaj tym przejmował. Byle ,,ekspert” coś chlapnie, a że komuś tym zaszkodzi albo to nieprawda? Jego to nie dotyczy. Smutne czasy, smutnych, głupowatych ludzi, którzy mienią się znawcami tematu a wiedzą tyle, co kołek w płocie.
Najgorsze jest to, że dzisiaj nawet wielu psychologów (w cudzysłowie) ma takie podejście. Niby pracują z ludźmi a guzik tak naprawdę wiedzą o psychice, psychologii, emocjach, mózgu. Wszystkich walą do jednego wora ,,bo statystyka”. Kiedyś już coś pisałam o takiej statystyce. I jak taki człowiek może pomóc drugiej osobie? Jak nawet jej nie rozumie tak naprawdę. Bo, według mnie, to może tylko zaszkodzić. Jak mawiała moja babcia, jak ktoś tępy, to nawet 10 prestiżowych uczelni mu/jej nie pomoże… I teraz, ze smutkiem, obserwuję coraz więcej tego typu ludzi, w internecie także. I to są ludzie ,,wykształceni”. I to jest koszmarne. Populizm i płytkość, niestety, rządzi. Dlatego cieszę się, ze są osoby jak Pani Edyta, ale mało takich ludzi. Dziś nie liczy się treść/merytoryczność, liczy się kasa, uznanie ,,tłumu” i klikalność.
zastanawiam się nad następującym fenomenem: dzietność „drastycznie” spada, zewsząd słychać o tragediach się z tym wiążących, a jakoś ludzi na świecie przybywa, i to w zastraszającym tempie. Niedługo zabraknie podstawowych surowców jak woda pitna, czy żyzna gleba, jest nas o wiele wiele za dużo. Ktoś umie to wytłumaczyć?
Potrzeba niewolników do pracy w Europie, a ludzie z Afryki czy Azji albo się do tego nie nadają albo tu nie przyjadą.
Dlaczego w tym wszystkim nie wykorzystać głosów samych zainteresowanych, czyli ludzi, którzy nie mają dzieci i nie przytoczyć powodów, dla których tych dzieci nie mają?
Według badania opinii publicznej 10 procent ankietowanych odpowiedziało, iż nie ma dzieci, ponieważ nie chce ich mieć.
Reszta powodów to: Brak odpowiedniego partnera, niepłodność, brak zabezpieczenia potrzeb materialnych, brak wsparcia w rodzinie.
To chyba najlepiej świadczy o tym, że i w felietonie i w polemice z nim jest prawda.
Większości ludzi, którzy chcą mieć dzieci, a ich nie mają można pomóc, by im się udało. Przy tym nie należy deprecjonować udziału w społeczeństwie ludzi, którzy dzieci nie mają i jest to ich świadomy wybór. Mają do tego prawo.