
Dziś tekst bezdzietnikowej czytelniczki – Mini. Absolutny must read dla wszystkich dzietnych i bezdzietnych. O składkach, zusach i emeryturach, a właściwie o ich braku (na poważnie, nie tak szyderczo jak tutaj). Kto choć raz usłyszał, że cudzie dzieci będą pracowały na jego emeryturę, niech czyta. Kto choć raz powiedział coś takiego osobie bezdzietnej – tym bardziej!

„Moje dzieci będą pracowały na twoją emeryturę!” Konia z rzędem temu, kto jako zadeklarowany bezdzietny nigdy tego zdania nie usłyszał. Jak to w końcu jest? Dlaczego cudze dzieci miałyby na nas pracować? Czy rodzice słusznie mają do nas pretensje? Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu bliżej, bo mam wrażenie, że ta wyświechtana formułka pada przy byle okazji, a mało kto zastanawia się nad sensem tego stwierdzenia w odniesieniu do obecnych realiów.
Jak działa system emerytalny?
W Polsce mamy repartycyjny system emerytalny, którego długoterminowa stabilność opiera się na utrzymaniu równej proporcji osób pracujących do emerytów i rencistów. Starzejące się społeczeństwo oznacza destabilizację tego systemu i finansów państwa. Dzieje się tak dlatego, że składki emerytalne pracującej części społeczeństwa nie są gromadzone na indywidualnych kontach ZUS, tylko na bieżąco przekazywane są na poczet utrzymania aktualnych emerytów i rencistów. W ZUS znajdują się wyłącznie zapisy księgowe, które umożliwiają wyliczenie odpowiedniej wysokości emerytury danej osoby po zakończeniu jej aktywności zawodowej. Można więc powiedzieć, że osoba, która dziś pracuje i płaci składki, w pewien sposób „pożycza” państwu pieniądze na wypłatę aktualnych emerytur i oczekuje „zwrotu” tych środków po przejściu na emeryturę.
Można to porównać do założenia lokaty terminowej w banku. Jest to oczywiście bardzo duże uproszczenie, ale chodzi o wskazanie pewnej analogii. Wpłacając pieniądze na 6-miesięczną lokatę, przekazujemy bankowi swoje środki do dyspozycji. Zebrane środki bank inwestuje, przekazuje na wypłaty lokat i udziela kredytów innym klientom. Po upływie terminu naszej lokaty oczekujemy zwrotu naszych środków z odsetkami. Nie mamy wpływu na to, w jaki sposób bank obraca naszymi pieniędzmi i co z nimi robi – ma nam je oddać i tyle. Bank jako instytucja finansowa naszpikowana ekspertami ma profesjonalną wiedzę i wszelkie narzędzia niezbędne do tego, aby zadbać o swoją płynność i móc oddać klientom „pożyczone” od nich pieniądze. Nikogo nie interesuje, w jaki sposób to zrobi.
Z państwem jest podobnie. To państwo ma obowiązek tak gospodarować środkami, aby nie brakowało pieniędzy na wypłaty emerytur i aby zrealizowane zostały zobowiązania państwa wobec obywateli. Ma ku temu wszelkie narzędzia, takie jak np.: możliwość uchwalania odpowiednich ustaw, reformowania systemu, zarząd nad Skarbem Państwa i polityką fiskalną, rzeszę profesorów i ekspertów. Wymieniać można w nieskończoność. Obywatele, o ile nie są prezesem ZUS albo ministrem finansów, nie powinni martwić się o to, skąd ZUS weźmie pieniądze na wypłaty. Mają prawo ufać, że państwo wdroży odpowiednie rozwiązania, aby zapewnić płynność w tym zakresie i zwrócić im na starość ich ciężko wypracowywany przez wiele lat kapitał emerytalny.
Przy takim (moim zdaniem słusznym) postawieniu sprawy padająca często z ust bezdzietnych odpowiedź: „Ja sam/sama pracuję na swoją emeryturę!” wcale nie jest pozbawiona sensu, jak się wielu osobom do tej pory wydawało.

Ale idźmy dalej. Aby istniała zastępowalność pokoleń, pozwalająca swobodnie utrzymywać nasz system emerytalny, wskaźnik dzietności nie może spadać poniżej 2,1. Oznacza to, że z pokolenia na pokolenie statystyczna kobieta w wieku rozrodczym powinna rodzić przynajmniej dwójkę, trójkę dzieci. Niższy wskaźnik oznacza, że dzieci rodzi się mniej niż w pokoleniu rodziców, a więc ogólna populacja spada. W Polsce aktualny wskaźnik dzietności wynosi ok. 1,3 i od ponad 30 lat jest zbyt niski. Ale malejąca populacja to niejedyny kłopot. Dodatkowo rośnie tzw. wskaźnik obciążenia demograficznego, który jest stosunkiem liczby osób w wieku nieprodukcyjnym do liczby osób w wieku produkcyjnym. Prognozy wskazują, że w 2050 r. (czyli raptem za 30 lat, kiedy to wielu dzisiejszych 30-40 latków będzie szło na emerytury) na 100 osób pracujących przypadać będzie ok. 80 (!) emerytów. Dla porównania jeszcze w 2013 r. ten stosunek wynosił ok. 20 emerytów na 100 osób pracujących.
Kroczymy ku katastrofie
Powiedzieć, że prognozy demograficzne są dla Polski alarmujące, to nie powiedzieć nic. Stoimy nad przepaścią! To efekt m.in. wielu lat demograficznych trendów kompletnie niewpisujących się w obecny system emerytalny – m.in. postępującej emigracji zarobkowej, coraz większej średniej długości życia i spadającego na łeb na szyję wskaźnika dzietności. Skutek jest taki, że od lat kwota wpłacanych składek i podatków jest znacząco niższa niż kwota wypłacanych emerytur. ZUS od dawna nie ma wystarczających środków na wypłaty bieżących emerytur, a więc budżet państwa musi dopłacać potężne kwoty, aby te wypłaty zostały zrealizowane. Roczne dotacje z budżetu państwa tylko w celu pokrycia wypłat emerytur idą w miliardy. Proporcja składek, które otrzymuje ZUS, do wypłat, które musi zrealizować przy obecnej demografii, nie ma szans zmienić się na korzyść tych pierwszych, nawet gdyby wszystkie egoistyczne bezdzietnice w tym kraju masowo zaczęły rodzić. Już dzisiaj przeciętna emerytura w Polsce to niecała połowa średniej pensji, a osoby, które przejdą na emeryturę za 20 lat, w najlepszym przypadku dostaną głodowe świadczenia. Aktualny system emerytalny kroczy ku bankructwu.
Utrzymywanie tego systemu bez diametralnych, ale spokojnie przeprowadzonych reform dostosowanych do obecnych realiów to dalsze powiększanie zobowiązań i pomnażanie zadłużenia. Każda nowa osoba wpuszczona do tego systemu to kolejny potencjalny przyszły emeryt poszkodowany przez państwo niebędące w stanie wypłacić mu emerytury, na którą latami ciężko pracował. System ten już dawno powinien zostać zreformowany. Według wielu ekonomistów należałoby stopniowo odchodzić od obowiązkowych składek ZUS na rzecz większej swobody wyboru sposobu oszczędzania na własne emerytury. Takich sposobów może być wiele, na przykład oszczędzanie w prywatnych funduszach inwestycyjnych, inwestowanie w nieruchomości czy nawet odkładanie w ZUS. Mówiąc w skrócie: przyszli emeryci powinni móc wziąć sprawy swojej emerytury we własne ręce, a jeśli nie chcieliby sami odpowiadać za wypracowanie sobie kapitału emerytalnego, bo np. nie mają odpowiedniej wiedzy, środków do inwestowania czy chęci, powinni mieć możliwość (a nie obowiązek) oprzeć swoją emeryturę na ZUS.
Czy zatem prawdziwa jest ta wyświechtana formułka mówiąca o tym, że dzisiejsze dzieci będą pracować na emerytury tych okropnych bezdzietnych? Nie. Po prostu powiększą grono oszukanych przez przestarzały, niewydolny, kompletnie niedostosowany do realiów system emerytalny, który jest błędnym kołem i którego w obecnym kształcie już od dawna nie da się uratować.
Kto zawinił i dlaczego nie bezdzietni?
Teraz powinni odezwać się krzewiciele polskiej dzietności i obrzucić błotem tych wstrętnych bezdzietnych, bo kto jak nie oni przez lata doprowadzali do tej katastrofy! Otóż na obecną demografię składa się bardzo wiele czynników, wśród których bezdzietność z wyboru to nieistotny margines. Szacuje się zresztą, że wśród osób bezdzietnych, zaledwie 10% to osoby, które o swojej bezdzietności same zdecydowały. Reszta to osoby mające problemy z płodnością lub te, które nie decydują się na dzieci, bo nie mają stabilnej sytuacji finansowej, stałej pracy, warunków mieszkaniowych, odpowiedniego partnera czy są po prostu samotne. Do tego dochodzi potężna swego czasu emigracja zarobkowa na Zachód czy coraz wyższa średnia długość życia. Czy demografia i stan finansów ZUS poprawiłyby się, gdyby te egoistyczne, zapatrzone w siebie i w swoje kariery bezdzietnice ruszyły tyłki (dosłownie i w przenośni) i zaczęły rodzić dzieci? Według GUS dzisiaj w Polsce rodzi się rocznie o 200 000 (!) dzieci za mało, a bezdzietni z wyboru to promil społeczeństwa, więc niech każdy odpowie sobie sam. Znacznie większą zresztą populację osób tak „bezczelnie” wypinających się na system emerytalny stanowią pary, które zdecydowały się na jedynaka, a jakoś nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek manifestował wobec nich swoje święte oburzenie i grzmiał: „Moje dzieci będą pracować na waszą emeryturę!”. Swoją drogą, zawsze bawili mnie ludzie, którzy będąc rodzicami, przypinają sobie order obrońcy systemu emerytalnego i zmuszają innych do rozrodu, żeby ów system nie upadł. Osobiście nie znam osoby, która zdecydowała się na dziecko z uwagi na pogarszającą się kondycję ZUS. Raczej powodami są chęć założenia rodziny, instynkt rodzicielski czy emocjonalna potrzeba wychowywania dzieci. Motywowanie swoich rodzicielskich planów kiepskim stanem finansów ZUS i wywieranie presji na innych, żeby z tego tytułu też zaczęli rodzić, kojarzy mi się z sytuacją, w której nie stać mnie na kupno samochodu, chociaż bardzo bym chciała go mieć, więc kupuję sobie rower i zaczynam obrzucać błotem wszystkich kierowców aut za to, że nie dbają o środowisko, sama przy tym pozując na proekologiczną aktywistkę.

W chwili obecnej obrażanie się na demograficzne trendy, próba usilnego ich odwrócenia i udawanie, że prognozy ekonomiczne kłamią albo w ogóle nie istnieją nie przyniesie żadnych skutków. Państwo powinno rozpocząć debatę i prace nad porządną reformą systemu emerytalnego. Tak jak próbuje nadążać za trendami technologicznymi, wdrażając elektroniczne dowody osobiste czy internetowe platformy usług rządowych dla obywateli, tak powinno zacząć gonić zmieniające się trendy w społeczeństwie, demografii, stylu życia i wdrażać rozwiązania dostosowane do tych trendów. Niestety tak się nie dzieje, pomimo tego, że wiedza o fatalnym stanie finansów ZUS jest powszechna. Powodem zapewne jest fakt, że reforma emerytalna to temat nie tylko bardzo trudny w zakresie analizy, wypracowania wieloletniej strategii i jej realizacji, ale także potencjalnie mocno polaryzujący społeczeństwo, budzący niepokój, powodujący utratę poczucia bezpieczeństwa i narażający na ataki władzę, która chciałaby otrzymać poparcie w kolejnych wyborach.
Życzenie, ale nie do złotej rybki
Pozostawienie aktualnego systemu emerytalnego samemu sobie, wiara w to, że demografia w cudowny sposób się odmieni lub głoszenie tez sugerujących, że gdy bezdzietnice wezmą się w końcu do roboty i zaczną rodzić dzieci, system emerytalny ocaleje, jest zaklinaniem rzeczywistości i żałosną próbą zawracania Wisły kijem. Abyśmy dostali emerytury – my wszyscy: bezdzietni i rodzice, a także dzieci tychże rodziców – jak najszybciej musi zostać wdrożona gruntowna, nowoczesna, systemowa, na wskroś przeanalizowana i dokładnie policzona reforma emerytalna. Za wprowadzeniem zmian powinni przede wszystkim opowiadać się rodzice, aby w przyszłości ich dzieci nie musiały pokutować za długi zaciągane przez poprzednie rządy, a na starość żyć z głodowych świadczeń.
Może więc zamiast mącić atmosferę na rodzinnym obiedzie czy zjeździe firmowym tym utartym, wyświechtanym i protekcjonalnym „Moje dzieci będą musiały pracować na twoją emeryturę!”, lepiej usiąść i zastanowić się nad tym, co zrobić dla własnego dziecka, aby w przyszłości mogło godnie żyć i nie musiało oglądać się na innych.
Zdjęcia: depositphotos.com
30 komentarzy
„według wielu ekonomistów stopniowo odchodzić od obowiązkowych składek ZUS na rzecz większej swobody wyboru sposobu oszczędzania na własne emerytury.”
Zawsze się zastanawiam, co zdaniem tych ekonomistów powinno się zrobić z milionami osób, które nie będą płacić składek ani oszczędzać na emeryturę. Mają żebrać na ulicach? iść na wycug do dzieci? dostawać emeryturę obywatelską?
Co do meritum – uważam, że świat jest tak zmienny, że skuteczne planowanie w skali kilkudziesięciu lat nie ma sensu. My 30 – 40 latkowie nie wiemy, jaką emeryturę dostaniemy, tak samo jak nie wiemy, jakie będziemy płacić podatki za 30 lat.
Myślę, że my tutaj nie wymyślimy doskonałego systemu, ważne, by zwracać uwagę, że stary jest do wyrzucenia. Niestety, to wciąż nie może trafić ani do polityków, ani do ich wyborców. Reanimowanie tego systemu, który mamy, jest trochę jak naprawianie silnika w samochodzie, który nie ma kół, więc i tak nigdzie nie pojedzie.
A co do solidarności społecznej – zgadzam się, że nigdy nie będzie tak, że wszyscy radzą sobie sami. Solidarność społeczna, na jakiej opierają się systemy emerytalne, jest czymś bezcennym. Jednak – po ponad stu latach funkcjonowania – należy zrewidować jej podstawy, dopasować ją do współczesnego świata. Kto wie, może nawet wymyślić od nowa. Dochód podstawowy jest jednym z tych tematów, które będą się przy okazji takich dyskusji pojawiały.
No właśnie. Z najniższej krajowej, czy choćby z mediany, to się tyle odłoży na emeryturę, że ho-ho!
Zawsze się zastanawiam, co zdaniem tych ekonomistów powinno się zrobić z milionami osób, które nie będą płacić składek ani oszczędzać na emeryturę.
To samo co z milionami osób które nadużywają alkoholu, papierosów i prowadzą niezdrowy tryb życia- ich wybór
Do przytoczonych argumentów dorzuciłabym jeszcze :
„moje dzieci będą musiały pracować na twoją emeryturę!”
„a skąd wiesz, że w ogóle będą pracować?”
urodzenie dziecka nie gwarantuje, że w przyszłości będzie ono legalnie pracować w kraju i dokładać się do ZUSu. Może będzie niezdolne do pracy, może zbyt leniwe i jeszcze będzie ciągnąć socjal, może wyemigruje, może będzie pracować na czarno. (jakby do kogoś nie docierało upośledzenie systemu emerytalnego)
Na moją dzieci nie będą musiały pracować. Mój zmarły tata zostawił w ZUSie 200 tys zł składek. Jestem jego jedyną córką, więc tylko ja dziedziczę. Państwo ma kasę na moje luksusowe życie, tymczasem wypłaca mi 600 zł renty, a składki po tacie – kradnie! Wystarczy, że mi je oddadzą, wraz z odsetkami, zamiast trwonić na 500+.
@Dagmara – składki od pensji Twojego Taty poszły na emerytury osób z pokolenia Twoich dziadków, a Twoja renta pochodzi z wpłat dokonywanych współcześnie.
Tak samo chodziłaś do szkoły wybudowanej zapewne z podatków uiszczonych przez poprzednie pokolenia.
To już sprawa rządu, co z tym zrobi. Faktem jest, że okradł mojego tatę i jego spadkobierców, więc nie ma prawa teraz jęczeć, że na ON nie ma pieniędzy. W innych rodzinach pracują oboje rodzice i zarabiają znacznie więcej, więc jeszcze więcej składek zostawiają. Z samych odsetek starczyłoby na leczenie. Wystarczy ludzi nie okradać i dadzą sobie radę bez tej śmiesznej pomocy państwa, której dla ON nie ma, za to jest dla sprawnych, zdolnych do pracy nierobów. :/
BTW, moi dziadkowie całe życie pracowali. Zarobili sobie sami na wysoką emeryturę, której nie dostali, bo pracowali aż do śmierci. A gdyby żyli, też pewnie byliby okradani, na bank dostaliby niższą emeryturę, niż zapracowali. A ich rodzice też pracowali i też zostawili składki. Moi rodzice powinni byli odziedziczyć składki po dziadkach.
I to ZUS po śmierci taty powiadomił moją matkę, że tyle składek zostało po tacie. To są te, których NIE WYKORZYSTAŁ na emeryturę własną. Czyli żywy pieniądz, który mógłby uratować życie jego córce, ale nie uratuje, bo rząd je ukradł. I nie, wcale za te pieniądze nie ratuje życia ON, bo dla ON pieniędzy rzekomo nie ma.
Paradoksalnie nic nie jest „sprawą rządu”, a wszystko sprawą obywateli.
W demokratycznym państwie rząd robi to, co zagwarantuje mu reelekcję a nie to, co powinien – w efekcie prędzej czy później znajdziemy się w sytuacji w której rodzice i dzieci zagłosują przeciwko bezdzietnym stanowiącym mniejszość i tak się skończy sen o „państwie opiekuńczym”. I żeby było jasne, będzie to jak najbardziej uczciwe i sprawiedliwe – dzieci są w pewnym sensie zasobami ludzkimi rodzin do których należą (czy to się komuś podoba czy nie).
Można się oszukiwać i podawać „rozwiązania” ale żaden rząd nie wprowadzi reformy, bo oznaczałaby ona bardzo niepopularne podatki – o ile o dochodowy nikt się nie przyczepi, to nikt nie będzie chciał się zgodzić na dodatkową składkę dla obcych ludzi, którym „nie chciało się”. Wystarczy spojrzeć na to jak szybko rośnie negatywny stosunek do obecnych osób korzystających z socjalnych funduszy.
-Moje dzieci będą pracowały na twoją emeryturę
-No mam nadzieję. W końcu ja teraz pracuję na ich szkołę, opiekę lekarską, 500+, ulgi podatkowe, kartę dużej rodziny…
W krajach tzw. „trzeciego świata” raczej nie ma problemów z dzietnością… czy są to najbogatsze kraje świata? – to mój koronny argument, który zazwyczaj zamyka usta, a niektórych nawet zmusza do myślenia.
Bo dostatek w kraju nie bierze się z rodzenia dzieci tylko z pracy.
Niger i Somalia mają współczynnik dzietności powyżej 6! (dane z 2014 roku). Śmiało, przenieś się tam, jeśli sądzisz że będzie Ci lepiej i dostatniej na emeryturze… ja nie zamierzam.
Na emeryturę w naszym kraju nie składa się liczba narodzin a liczba aktywnych zawodowo.
A przy okazji zgodnie z filozofią, że dzieci pracują na emeryturę to na rynku pracy (i w związku z tym w emeryturch) powinno być obecnie eldorado – roczniki wyżu końca lat 70tych i poczatku 80tych są obecnie w sile wieku. I co? I nic, bo emigracja (szacuje sie, że ok 2,5 mln), a kolejne 5 mln jest nieatywnych zawodowo. 5 MILIONÓW. Z czego ponoć 3,9 miliona to kobiety. Brawo drogie Panie! Nie pracujcie, rodźcie dzieci a potem narzekajcie na emerytury i winą obarczajcie bezdzietnych. Bardzo logiczne 🙂
Przy okazji – ja się o swoją emeryture nie martwię bo pracuję, odkładam, inwestuję i ogólnie mówiąc: myślę o swojej przyszłości. Nawet jeśli emerytury państwowej wcale nie zobaczę to i tak będę miała za co żyć. Za to sporo stresu miałabym gdybym była bez pracy, z gromadką dzieci i licząc na to, że mój mąż będzie zawsze zdrowy i dobrze zarabiający… że nigdy nie padnie mu firma, że nikt go nigdy nie oszuka, że nigdy nie będzie miał wypadku. Jeśli odejdzie to pół biedy, bo przynajmniej alimenty da się wywalczyć… ale jeśli spotka go coś złego?
Zastanawiam się czasem co bym zrobiła gdybym z własnego wyboru była zdana na taki los i aż mam ciarki z przerażenia.
Oczywiście większość kobiet ma dzieci i ma pracę, nie odbierzcie mnie źle, szanuję je, bo to na pewno nie jest proste!
Ale kiedy o emeryturze mówi mi znajoma w trzeciej ciąży i od 6 lat będąca na kolejnych urlopach, to ja się zastanawiam nad jej emeryturą, nie nad swoją 😉
Pozdrawiam wszystkich, i bezdzietnych i dzietnych, z (oby mądrego!) wyboru 🙂
Otóż to! Doskonały „zamykacz ust” z tymi krajami trzeciego świata, ale pewnie i tak nie dociera do ludzi, którzy uważają, że trzeba rodzić dzieci, bo ZUS upadnie…
Mówiąc o dalekiej przyszłości, tj o r.2050 w prognozach demograficznych, świat zdaje się nie zauważać ze bardziej zagraża nam katastrofa klimatyczna niż demograficzna! Świat jest mocno przeludniony i staje się jeszcze bardziej, z każda chwilą, mimo ujemnego bilansu w skali kraju. Należy właśnie ograniczać przyrost i zostawiać jak najmniejszy ślad na tej wymęczonej planecie aby nie zamordować jej do reszty w najbliższych paru latach niepohamowaną, bezmyślną konsumpcją.
Anomalie klimatyczne w postaci katastrof, jak np tropikalnych upałów i suszy, wild fires – pożarów, ostat. lata w Grecji i Szwecji…tak blisko nas nikogo jakos nie trapią. Świat pędzi na złamanie karku a ludzie myślą głownie o kasie, o wygodzie, i korzystają ze wszystkiego na full. To merkantylne nastawienie spowoduje ze ludzkość ugotuje się , jak ta eksperymentalna żaba w stopniowo podgrzewanej wodzie nie zauważając tego wcale…
Bardzo piękne plany, odkładam na swoją emeryturę, nikt nie będzie musiał na mnie pracować. Tylko, czy naprawdę na tej emeryturze zamierzacie jeść pieniądze? Czy jednak chciałoby się bułeczkę i może nawet jakiegoś pomidorka? No to niech do Was dotrze, że te bułeczki ktoś będzie musiał upiec, a pomidorki ktoś wyhodować. I pewnie jeszcze chcielibyście od czasu do czasu móc się dostać do lekarza. Albo może nawet pójść do szpitala czy mieć jakąś operację. I może jeszcze żeby ktoś przyszedł posprzątać mieszkanie. I żeby kurier przywiózł zakupy z marketu. Tylko KTO to wszystko będzie robił? Tacy jak wy osiemdziesięcioletni staruszkowie? Czy może jednak oczekujecie, że nadal będą na świecie jakieś młode pokolenia, którym dopiero ZAPŁACICIE tymi swoimi oszczędzonymi emeryturami, za wszystko co potrzebne do zwykłego, normalnego ŻYCIA? Widzę, że nie bardzo was obchodzi SKĄD się ci młodzi ludzie mają wziąć, bociany ich przyniosą? W waszym wieku trochę głupio nadal wierzyć w bociany. I proponuję zastanowić się również, ILE będą te wszystkie rzeczy kosztowały w sytuacji, gdy młodego pokolenie będzie o wiele mniej niż staruszków, bo staruszkowie w swoim czasie woleli brak zobowiązań, a nie wychowywanie dzieci. I czy w ogóle będzie się tym nielicznym młodym chciało zakładać chociażby piekarnię na osiedlu pełnym staruszków, czy może będą to mieli gdzieś, bo dookoła będzie mnóstwo ciekawszych zajęć.
Tak się składa, że od początku XXI wieku co 12 lat przybywa nas miliard. Miliard! Dlatego nie martwiłabym się tym, że zabraknie młodych ludzi. Wystarczy wyjść z nacjonalistycznego pudełka i rozejrzeć się dookoła. W przyszłości (całkiem niedalekiej) problemem będzie to, że jest nas za dużo, a nie – za mało. Stare hasła, by się rozmnażać na potęgę, to przepis na globalne samobójstwo.
Dokladnie tak. Myślę, że jak będę miała te 60-70 lat to większym problemem niż kupno bułki z pomidorem będzie dla mnie funkcjonowanie w świecie, który wtedy zastaniemy. Tropikalne upały, ograniczenie zasobów w postaci wody pitnej, anomalia pogodowe, pożary. Europa północna będzie celem ogromnej fali uchodźctwa klimatycznego m.in. z Azji i Afryki, bo będzie to jeden z niewielu obszarów, na ktorym temperatura, chociaż tropikalna, będzie pozwalała przeżyć. Wisienką na torcie będą konflikty zbrojne w walce o zanikające zasoby. A wszystkiemu winne w dużej mierze globalne przeludnienie. To będzie mój problem za 30 lat, a nie brak chętnych do wypiekania bułek.
Osobom, matkom i ojcom, które zarzuciłyby mi, że ich dzieci będą płacić na moją emeryturę, odparłbym, że ja, bezdzietny, więc czasowo przez wychowanie dzieci, ich choroby i inne powody na przerwy w pracy, nieograniczony, finansuję ich urlop wychowawczy, ten macierzyński i ten – jaki gwałt moich uszów – „tacierzyński”.
MZC, Ty tak na serio te pytania zadajesz? Jesli bedzie popyt na takie uslugi, to dlaczego mlodzi mieliby ich nie dostarczac osobom, ktore za to placa? I chyba pomijasz calkowicie fakt, ze juz dzis wiele z tych produktow jest produkowanych w wiekszosci przez maszyny i z niewielkim wkladem ludzkiej pracy, wiec to raczej wlasnie mlodzi beda mieli problem ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy. Nie bedziemy potrzebowali wiecej ludzi do pracy, wiec nie wiem skad to swiete oburzenie. Za 20-30 lat wszystkie samochody beda samosterujace, wiec zawod kuriera/ kierowcy/ dostawcy bedzie zbedny. Maszyny juz dzies zaptepuja wiekszosc ludzi jesli chodzi o uprawe roslin, o produkcji zywnosci nawet nie wspominajac, wiec po co komu wiecej piekarzy czy rolnikow. Te dzisiejsze dzieciaczki to raczej swietlanej przeyszlosci w tych zawodach nie maja, a raczej beda o szanse zatrudnienia sie bily. To wlasnie rynek uslug i produktow dla seniorow rosnie i dzisiejsze dzieci powinny raczej sie modlic, ze nie malal i zeby ci starci ludzie wciaz mieli pieniadze na uslugi i produkty, ktore byc moze to mlode pokolenie bedzie oferowac.
https://www.independent.co.uk/voices/people-who-dont-have-children-benefit-our-environment-more-than-any-campaign-its-time-to-celebrate-a7178951.html?fbclid=IwAR2DaJKTJuUeEaOsaXmAnHnfSIG5Y4wV0NBuVgIXvT_5EJmFLtmv5P_5HqM
W końcu coś pozytywnego o nas. 🙂
Bardzo pozytywny tekst. W ogóle temat bezdzietności vs. nadciągająca katastrofa klimatyczna to temat na oddzielny post, który – mam nadzieję – kiedyś się tu znajdzie 🙂 Osobiście dosyć mocno interesuje się tematem zmian klimatycznych, czytam sporo raportów, opracowań i co jeden to bardziej przerażający. Brak wody pitej, susze, choroby, potężne uchodźstwo klimatyczne, anomalia pogodowe, pożary, powodzie, upadek ekosystemów, ekstremalnie wysokie ceny żywności, brak dostaw prądu i przepowiednie trzeciej wojny światowej w walce o zasoby. To nasza przyszłość i to niedaleka. Często myślę sobie, że gdybym nawet chciała mieć dzieci to z wiedzą, którą posiadam, i tak nie zdecydowałabym się na nie. Mam duże wątpliwości czy byłoby to etyczne w stosunku do potencjalnego dziecka, które skazałabym na życie w świecie, w którym będzie musiało walczyć o pracę, zdrowie i podstawowe produkty czyli o to, co dziś jest na wyciągnięcie ręki i na co dzień nawet na myśl nam nie przychodzi, że moglibyśmy tego nie mieć.
W Wielkiej Brytanii zresztą powstał ruch Birth Strike, zrzeszający ludzi, który nie decydują się na dzieci ze względu właśnie na katastrofę klimatyczną, która naciąga. O dziwo do ruchu nie należą osoby bezdzietne z wyboru, tylko takie, które dzieci chciałyby mieć, ale nie spłodzą ich, bo czują, że jest to nieetyczne i nieodpowiedzialne wobec istot, które mieliby wydać na świat i ich potencjalnej marnej przyszłości na naszej planecie.
Niestety, pomimo tego, że zostało nam max. kilka lat na gwałtowne zmiany w kierunku ochrony klimatu, to na chwilę obecną nie jesteśmy nawet na etapie, w którym rządy wszystkich państw uznają klimat za całkowity priorytet. Nasz rząd wręcz uważa, że problemu globalnego ocieplenia nie ma, a węgiel to nasza autonomia i energetyczna niezależność.
Ludzki gatunek zniszczył tę planetę i dobrze zdawać sobie sprawę z nadciągających konsekwencji.
Ciekawe, co piszesz. Też znam parę osób, które podobnie myślą, jak ta grupa. Ja również po części, w końcu zdominowaliśmy planetę, nie będzie straty, jak ja się nie rozmnożę, a wręcz tworzę przestrzeń innym stworzeniom, nie zabieram jej więcej. Zmiany klimatyczne – obserwuję świat, widzę wszechobecną konsumpcję, tony plastiku i opakowań, marnotrawstwo, przepych, no i mam poczucie, że jeszcze wiele przed nami, nim ludzkość się zreflektuje. Czeka nas wielkie wyzwanie, konflikty zbrojne, walki o zasoby. Woda – to nowa ropa…
DZIECI CZY PLANETA?
Refleksje krytyczne nt ekologii zawarłam w art. z 2004 i 2005r. w periodykach niszowych: Zielone Brygady, Recykling Idei, Res Humana, Wegetarianski Swiat : Politycy chcą więcej dzieci, Totalne oświecenie czy totalne ogłupienie.
Bozena Kucner, Google.
Mija 15 lat, w erze globalnej i szybkiej komunikacji, co krąży szybko jak błyskawica, lecz ludzie nie umieją czytać…
Nie miałam okazji czytać Twoich publikacji, ale faktycznie, mijają lata, mądrzy ludzie trąbią o problemach, a tak niewiele się zmienia, a czasem wręcz uwstecznia…
[…] też nieco inne argumenty, we wpisie autorki bezdzietnika: „Moje dzieci będą pracowały na twoją emeryturę”. Czyżby? Wpis gościnny. Polecam wraz z […]
Tak sobie tu wkleję fragmenciki artykułu – o kobiecości, roli matki i… klinikach położniczych w Japonii:
a więc uwaga:
„Kobiety w ciąży są bardzo pilnowane przez personel medyczny, żeby nadmiernie nie utyły. Dopuszcza się 9 dodatkowych kilogramów, więc japońska mama nie folguje swoim zachciankom. Niektóre położne są tak groźne i narzucają tak drakońską dietę, że doprowadzają ciężarne do płaczu, o który w tym stanie oczywiście nietrudno.”
….
„W prywatnej klinice czas posiłków jest czasem wytchnienia i relaksu dla mam. Noworodki przekazane zostają pielęgniarkom pod opiekę, a mamy, w identycznych koszulach nocnych, drepczą do restauracji, gdzie obsługiwane są przez bardzo sztywnych, ale niesamowicie usłużnych kelnerów we frakach. Kobiety, które co dopiero urodziły łatwo rozpoznać po charakterystycznej postawie, oraz po tym, że kierują swoje kroki wpierw do stosu podkładek na krzesło w kształcie pączka z dziurką. W czasie kolacji przy stojącym w kącie fortepianie zasiada pianista i umila świeżo upieczonym mamom posiłek. Widok ten jest mocno surrealistyczny – białe obrusy, zielona herbata, różowe lub żółte koszule nocne, pojedynczo porozsadzane przy stołach zamyślone kobiety i sączące się w uszy etiudy Szopena… Na 2-3 dni przed końcem „turnusu” fundowana jest rodzicom oraz starszemu rodzeństwu uroczysta kolacja przy świecach na cześć nowych członków rodziny.”
….
„Macierzyństwo w Japonii to bardzo często samotna droga kobiety, bo wielu ojców jest praktycznie nieobecnych w życiu dzieci. Dobrze, jeśli tatusiowie angażują się w życie rodziny przynajmniej w weekendy, choć często wtedy też pracują lub odsypiają zaległości z całego tygodnia.”
….
W tradycji japońskiej kobieta staje się prawdziwą kobietą i osiąga pełnię jestestwa (ichininmae3) dopiero przez ciążę i macierzyństwo. Ono jednak równocześnie ją wyzwala i ogranicza, stawia na piedestale, ale i narzuca ściśle określoną rolę: rolę postaci centralnej w domu, lecz przezroczystej poza domem.”
….
„Naturalnie, oczekiwania mężczyzny w stosunku do kobiety nie zmieniły się, bo kto dobrowolnie zrzekłby się wiernej i oddanej służącej? Przeciętny Japończyk nadal wyobraża sobie, że kobieta z radością będzie pełniła rolę gospodyni domowej, znosiła wszystko w milczeniu i dobrze wychowa dzieci. Jeśli dzieci będą się źle zachowywać, będzie to świadczyło o tym, że jest złą matką. Jeśli mąż znajdzie sobie kochankę, będzie znaczyło, że jest złą żoną. Tak było kiedyś i do dziś w wielu rodzinach obowiązuje taki model. Odstrasza on jednak młode kobiety, które są bardziej niezależne niż ich matki. Kiedy więc mężczyzna oświadcza się jakiejś młodej pannie w tradycyjnym stylu: „Pragnę, abyś gotowała dla mnie zupę miso do końca mojego życia”4, ta, zamiast zemdleć z radości, zakasuje kimono i ucieka w podskokach albo przynajmniej opóźnia decyzję o zamążpójściu.”
Żródło: https://www.pinezka.pl/byl-sobie-czlowiek/okasan-czyli-japonska-mama/
Japonia: Demograficzne wyzwania kraju seniorów i „singli pasożytów”
Populacja Japonii to 127 mln, w 2019 zmaleje o 388 000 i osiągnie 125 473 000 ludzi w 2020 roku. Migracja ludności zwiększyła populację o 50 000 ludzi rocznie uwzględniając emigrację i imigrację. Średnia liczba urodzeń w Japonii wynosi 998 210 rocznie, liczba zgonów to 1 388 450 w roku.
A oto wycinki z artykułu Adama Gwiazdy / ekonomista i politolog, prof. Zwyczajny/ w Obserwator Finansowy.pl, 2019
Japonia: Demograficzne wyzwania kraju seniorów i „singli pasożytów”
Spokojna starość w więzieniu Mało znany jest fakt, że 15 proc. japońskiego społeczeństwa to ludzie biedni. Wśród emerytów wskaźnik ten jest o wiele wyższy. Ponad 48,7 proc. japońskich seniorów nie ma wystarczających emerytur, które pozwoliłyby im nie tylko godnie żyć, lecz po prostu przeżyć, związać koniec z końcem. Smutnym zjawiskiem jest to, że większość z nich nie może także liczyć na pomoc ze strony swoich dzieci i innych krewnych. Dlatego muszą sobie jakoś radzić sami z różnymi problemami związanymi nie tylko z brakiem pracy, ale i brakiem wystarczających środków na utrzymanie. Coraz większa część japońskich seniorów radzi sobie z tymi bolączkami w dosyć specyficzny sposób. Zamiast „na wolności” samodzielnie stawiać czoło trudnościom związanym z samotnością, brakiem pracy i utrzymaniem się z niezbyt wysokiej emerytury, wolą spędzać jesień życia w… więzieniu. Nie muszą się tam martwić o wikt i opierunek, ani też o opiekę medyczną czy dach nad głową. W dodatku nie są tam sami i chętnie też podejmują pracę w przywięziennych zakładach, co zwiększa ich zadowolenie z życia.
W 2005 r. seniorzy stanowili tylko 5,8 proc. ogółu więźniów, a dziesięć lat później już ponad 20 proc. Większość skazanych seniorów to ludzie samotni i opuszczeni. Ok. 40 proc. z nich nie ma żadnych krewnych, którzy mogliby się nimi zaopiekować. Większość seniorów, w tej liczbie także ci, którzy mają stosunkowo niezłe emerytury, świadomie decyduje się na popełnienie przestępstwa, by trafić do zakładu karnego. W ten sposób japońscy emeryci starają się „sprytnie” przerzucić koszty swojego utrzymania na państwo, czyli podatników. Pewnym paradoksem jest fakt, że zamknięcie w więzieniu jest marzeniem już sporej liczby japońskich seniorów, szczególnie tych borykających się z brakiem wystarczających środków na życie, jak i tych, którym nie pomagają dzieci, co w Japonii jest zjawiskiem powszechnym. Lawinowo wzrasta więc w Kraju Kwitnącej Wiśni liczba drobnych kradzieży w centrach handlowych i supermarketach dokonywanych przez seniorów. Kradną modne ubrania, gadżety oraz artykuły spożywcze. Robią to także ci, którzy mogliby sobie te rzeczy kupić. Chcą, aby ich złapano i osadzono w więzieniu na rok, dwa, a czasami na dłużej, w zależności od wartości przywłaszczonego towaru.
Paradoksem jest też fakt, że aż 70 proc. japońskich seniorów skazanych na pobyt w więzieniach, które obecnie przypominają bardziej domy opieki społecznej lub domy „niezbyt pogodnej starości”, w ciągu następnych pięciu lat od wyjścia na wolność ponownie do nich wraca. Rząd Japonii musiał więc w ostatnich latach wyasygnować dodatkowe środki na odpowiednie wyposażenie więzień i zatrudnienie w nich większej liczby personelu medycznego oraz opiekunów pod kątem potrzeb coraz liczniejszej grupy osadzonych seniorów. A będzie jeszcze gorzej, gdyż społeczeństwo japońskie szybko się starzeje. Obecnie 27 proc. mieszkańców tego kraju (35,3 mln) to seniorzy w wieku powyżej 65. roku życia. A w 2060 r. będzie ich już ponad 40 proc. Ogromnym wyzwaniem będzie więc zapewnienie odpowiedniej opieki ludziom bardzo starym w wieku 90 lat i powyżej. W 2017 r. takich sędziwych osób żyło w Japonii 2 mln. Dla porównania w 1980 r. było ich „tylko” 120 tys., a w 2004 r. 1 mln. Postępy medycyny, odpowiednia dieta i inne czynniki powodują, że wydłuża się nie tylko w tym kraju przeciętne trwanie życia. Przybywać więc będzie także ludzi bardzo starych powyżej 90 roku życia. W 2017 r. ich liczba w Japonii zwiększyła się aż o 140 tys. w porównaniu w rokiem poprzednim.
Na garnuszku rodziców Postępujące starzenie się społeczeństwa jest tylko jedną z kilku niekorzystnych tendencji demograficznych w Japonii. Innym, równie niepokojącym władze tego państwa problemem jest zjawisko „singli-pasożytów”. Takim mianem określa się 4,5 mln Japończyków w wieku 35 – 54 lat, którzy wciąż mieszkają z rodzicami , pokolenie, które podczas wzrostów japońskiej gospodarki, notowanych do połowy lat 90. XX w czasach prosperity młode pokolenie zanadto zwlekało z zakładaniem rodzin. „Byli zbyt zajęci myśleniem o własnych przyjemnościach” – co nie przełożyło się na zbudowanie mocnych fundamentów ekonomicznych niezależności.
Obecnie „single pasożyty” są już osobami w średnim wieku bez oszczędności i praw do emerytury. Z perspektywy japońskiego systemu socjalnego stają się coraz większym obciążeniem, dodatkowym wobec i tak starzejącego się społeczeństwa. Zjawisko to jest swoistą „tykającą bombą zegarową” dla Japonii. Prawdziwy problem rozpocznie się bowiem wtedy, gdy zaczną umierać rodzice uzależnionych od nich singli. Wg oficjalnych danych wśród japońskich 50-latków w 2015 r. co czwarty mężczyzna oraz co siódma kobieta byli singlami. Brak stabilności ekonomicznej przekłada się na konieczność wykonywania pracy dorywczej, która przeważnie oznacza niskie zarobki. Osób zatrudnionych na podstawie czasowych umów (40 proc.) jest obecnie dwukrotnie więcej niż w latach 80. (20 proc.). W najbliższej przyszłości nie dojdzie do odwrócenia tej tendencji, ponieważ wielu ludzi wciąż nie ma ekonomicznego zaplecza pozwalającego na zawieranie związków małżeńskich, nawet gdyby tego chcieli.
Zjawisko „singli pasożytów” i piętrzące się przed nimi trudności w odnalezieniu swojego miejsca w japońskim społeczeństwie potęgowane jest także przez inny syndrom o nazwie „hikikomori – to osoby cierpiące na stany lękowe podobne do agorafobii. Ludzie ci, choć nie wykazują żadnych objawów psychotycznych, odcinają się od wszelkich kontaktów społecznych z wyjątkiem minimalnych interakcji z członkami najbliższej rodziny. Większość „hikikomori” to mężczyźni. Potrafią zamykać się w swych mieszkaniach na całe lata, a nawet dziesięciolecia, unikając kontaktów ze światem zewnętrznym.
Negatywne wskaźniki Innym, zawstydzającym wielu Japończyków zjawiskiem jest stosunkowo duża, jak na ten bogaty kraj, liczba ubogich dzieci, które jadają najwyżej jeden posiłek dziennie, a czasem nie jedzą wcale. Mają za to dobre ubrania i jeżdżą na drogie wycieczki szkolne, bo do ubóstwa w Japonii nie wolno się przyznać. Wg szacunków 3,5 mln japońskich dzieci – czyli jedno na sześć w grupie do 17 lat – pochodzi z gospodarstw domowych zakwalifikowanych jako doświadczające względnego ubóstwa. To wg def. OECD oznacza, że ich dochody są równe lub mniejsze połowie średnich dochodów gospodarstw domowych w kraju. Japoński wskaźnik ubóstwa względnego wzrósł w ostatnich trzech dekadach do 16,3 proc., podczas gdy ten sam wskaźnik w USA, choć wyższy, (17,3 proc.), wykazuje tendencję spadkową. Japonia jest więc krajem negatywnie wyróżniającym się wskaźnikami nierówności społecznych i dziecięcej biedy na tle krajów wysoko rozwiniętych. Ze wspomnianej wyżej liczby 3,5 mln dzieci, które kwalifikują się do społecznego wsparcia, jedynie 200 tys. otrzymuje faktyczną pomoc – prawdopodobnie ze względu na stygmatyzację, z jaką wiąże się w tym kraju życie na zasiłku. Obserwowany obecnie wskaźnik ubóstwa świadczy o tym, jak trudne stało się życie dzieci w Japonii w ostatnich 25 latach.
Zrobiło nam się bardzo japońsko:) Dzięki, dziewczyny, za te japońskie fragmenty. Japonia od zawsze mnie z jednej strony fascynowała, a z drugiej – zdumiewała i przerażała. Ciekawe, że we fragmencie Bożeny pojawia się postać „singla pasożyta”. Jedno mnie zastanawia:
„Wg oficjalnych danych wśród japońskich 50-latków w 2015 r. co czwarty mężczyzna oraz co siódma kobieta byli singlami. Brak stabilności ekonomicznej przekłada się na konieczność wykonywania pracy dorywczej, która przeważnie oznacza niskie zarobki”.
Czy w Japonii bycie singlem jest jednoznaczne z kiepskimi zarobkami i umowami śmieciowymi? Czy single nie mają szans na stabilne posady, czy sami wybierają prace niskopłatne i dorywcze, bo na przykład wolą większość życia spędzać, grając w gry komputerowe?
Tak czy siak, fragment Mrówki trochę wyjaśnia, dlaczego młode kobiety wolą być singielkami niż żonami, a cytat Bożeny pokazuje z kolei, że Japonia, tak jak i Europa, nie jest przygotowana na zmianę struktury demograficznej społeczeństwa, jaka się teraz dokonuje. Pytanie: winne jest społeczeństwo czy władze, które nie potrafią reagować na zmieniające się trendy? W końcu te trendy nie zmieniają się z dnia na dzień…
Na moją emeryturę odłożyłam już dostateczną kwotę. Dostanę z tego jakieś żałosne grosze. Cały czas płacę i będę, czy chcę, czy nie chcę płacić jeszcze parę lat. Mało tego z moich licznych podatków opłacam dzieci, dokładając do 500+. Dopłacam na dzieci, które nie będą mnie utrzymywać na emeryturze, a z dużym prawdopodobieństwem po opłaceniu przeze mnie nauki (przecież szkolnictwo jest bezpłatne, czyli płaci państwo z moich podatków) z dużym prawdopodobieństwem mogą opuścić kraj, i wspierać inne systemy podatkowe. Niech więc roszczeniowe mamuśki zejdą ze mnie.
a ja uważam, że trend nieposiadania dzieci jest szkodliwy dla samych zaintersowanych. wyjdźmy chwilowo poza ZUS.
mam wrażenie, że bezdzietni milcząco uważają „ja skupię się na sobie, ale dzieci niech rodzi ktoś inny”.
tak jest: wcale nie chcą, żeby dzieci nie rodził NIKT.
bo gdyby wszyscy ludzie poszli w wasze ślady, to sorry, ale chyba nie trzeba być geniuszem żeby zauważyć co następuje.
oto 60 latek ma potrzebę pójść na operację do 40-letniego chirurga. a tu lipa: nie ma go, bo nikt go nie urodził.
chciałoby się też zawieźć auto do mechanika: a tu peszek – nie urodził się. i autobusów jakby mniej, bo brak kierowców, trzeba z balkonikiem dymać na piechotę.
to samo dotyczy wszystkich usług, których nie da się zastąpić robotami. kto ma to robić, skoro macie ochotę uwolnić ziemię od plagi ludzkości?
dlatego uważam, że jesteście hipokrytami – tak naprawdę liczycie na to, że dzieci, z których usług będziecie zmuszeni, urodzi ktoś inny.
tak, powtórzę: ZMUSZENI. bo fajnie wam się gada, dopóki jesteście niezależni i sprawni.
Dzieci powinien mieć ten, kto je chce – tak będzie najlepiej i dla rodziców, i dla dziecka, i dla świata. A o ręce do pracy proszę się nie martwić. Są ich na świecie miliardy. Wystarczy zmienić politykę imigracyjną. Zresztą, dziś trudno przewidzieć, co będzie za 10-20 lat. Świat z pewnością będzie wyglądał inaczej niż dziś.