Temat „bezdzietnice u ginekologa” nie wziął się z powietrza. Wbrew sugestiom fejsbukowych sceptyków, nie wyssałam go z palca ani nie wysnułam z miejskich legend. Podpowiedział mi go gorliwy sufler o ksywce Życie, a ja po prostu nadstawiłam ucha. Często zmieniam ginekologów i przez ostatnie ćwierć wieku zrobiłam na tym polu solidne rozpoznanie bojem, ale o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gabinetów lekarskich, postanowiłam napisać dopiero wtedy, gdy upewniłam się, że moje nieciekawe przygody to coś więcej niż pech. Większość z nas przynajmniej raz w życiu wyszła od ginekologa wściekła lub zawstydzona.
W poczekalni
Zaczyna się już w poczekalni. Od progu z plakatów i banerów reklamowych witają nas słodkie bobaski, przepasane różowymi wstęgami ciążowe brzuszki i maleńkie stópki w troskliwych, dorosłych dłoniach. Na ścianach graficznym echem odbija się hasło „MATKA”, któremu wtóruje równie głośny i zwielokrotniony odzew – „DZIECKO”. Na stolikach – „Mamo, to Ja”, „Twój Maluszek”, „9 Miesięcy”. Ulotki szkół rodzenia i poradni laktacyjnych. Jeżeli nie chcesz być matką, uciekasz spojrzeniem. Kluczysz między brzuszkami. Szukasz skrawka neutralnej przestrzeni. Nikt tu nie mówi do ciebie ani o tobie. To nie twój cyrk. Czujesz się jak intruz, ale zajmujesz miejsce i cierpliwie czekasz na swoją kolej, wbijając wzrok w komórkę. Za chwilę odbierzesz upragnioną receptę, czmychniesz stąd i przynajmniej na pół roku zapomnisz o miejscu, które niby jest dla ciebie, ale już od progu traktuje cię jak pacjentkę „gorszego sortu”. Jeżeli jednak dziecko jest twoim nieosiągalnym marzeniem, chciałabyś, a nie możesz, wśród tego macierzyńskiego lukru dopada cię czarna rozpacz. Każdy plakat to wyrafinowana tortura. Każdy uśmiechnięty bobas zadaje ci ból. Ale też siedzisz i czekasz. Bo to jedyna przychodnia w mieście. Bo ta za rogiem wygląda dokładnie tak samo.
Oczywiście nie wszędzie ciąże biją po oczach. Ostatnio coraz częściej powstają kliniki preferujące minimalistyczny i abstrakcyjny wystrój. Tam nareszcie można odpocząć od tej przytłaczającej i zawłaszczającej przestrzeń macierzyńskości. Wciąż jednak większość poradni ginekologicznych wygląda tak, jakby zapraszała wyłącznie kobiety ciężarne. Polski kult matki spotyka się w nich z rachunkiem ekonomicznym – na przyszłej mamie klinika zarobi więcej niż na pacjentce, która potrzebuje od ginekologa jedynie okresowego przeglądu i recepty na środki antykoncepcyjne. Siedząc w poczekalni oklejonej ciążowymi brzuchami powinnyśmy się cieszyć, że od zdeklarowanej bezdzietności przychodnia nie pobiera dodatkowej opłaty. Bo i takie sytuacje się zdarzają! „Superrenomowana pani doktor z Gdańska stosowała odmienny cennik dla dzieciatych, planujących dziecko lub starających się o nie, i odmienny dla zdeklarowanych bezdzietnych”*, donosi jedna z czytelniczek bloga. A więc szach mat, bezdzietni! Są na was sposoby!
Kaznodzieje, recenzenci i naganiacze
Ale nagły atak niemowlaka to dopiero przygrywka do tego, co ma się wydarzyć w gabinecie lekarskim. Wiele z nas wchodzi tam jak na ring, zwłaszcza jeżeli to pierwsza wizyta i nie wiadomo, kto czeka za drzwiami – życzliwa profesjonalistka czy natchniony kaznodzieja, konserwatystka czy postępowiec? Dopóki rzecz się nie wyjaśni, lepiej wysoko trzymać gardę i mieć na końcu języka kilka ciętych ripost. Wywiad lekarski potwierdza albo rozwiewa nasze obawy – wtedy zazwyczaj ginekolog wystawia sobie świadectwo. W wielu przypadkach będzie to certyfikat taktu, kultury i profesjonalizmu, ale, niestety, certyfikowani aroganci zdarzają się równie często. I dyplomowani kaznodzieje. To oni, słysząc twardą deklarację: „Nie chcę mieć dzieci”, zaczynają grzmieć, napominać, straszyć i wyrokować. Najczęściej na wysokim C, bo dla ginekologa-kaznodziei ciąża nie jest stanem fizjologicznym, lecz mistycznym. „Macica to centrum kreacji. Hormony są złe, dzieci dobre, a matka to element kosmosu”. Zamiast antykoncepcji kaznodzieja zaleci metodę kalendarzykową, bo przecież „skoro ma pani męża, to nic się nie stanie”. Pytanie o stan cywilny jest u takiego lekarza elementem wywiadu, a obrączka na palcu jednoznacznym wskazaniem do zajścia w ciążę. O plany życiowe taki nie zapyta, o to, czy kobieta chce mieć dziecko, tym bardziej. Zastanawianie się nad tym „to jakieś fanaberie niezgodne z naturą”. Ta, która nie ma męża i nie spieszy się do pieluch, może dowiedzieć się, że jest zwykłą zdzirą. „Nie chcesz dzieci, więc pewnie masz wielu chłopów – usłyszała jedna z czytelniczek „Bezdzietnika”. – Ilu miałaś tych partnerów? Dziesięciu? Dwudziestu? Trzydziestu?”. I jak tu się bronić, gdy w przebieralni została nie tylko nasza bielizna, ale i przywdziewana na co dzień zbroja? Kobieta obnażona to kobieta bezbronna – kaznodzieja to wie, dlatego najzuchwalszy i najbardziej elokwentny staje się właśnie podczas badania. Choć żyjemy w państwie neutralnym światopoglądowo, przynajmniej w świetle zapisów Konstytucji, nic nas nie chroni przed przemocą ideologiczną, jakiej doświadczamy, siedząc na fotelu u ginekologa.
Nic nas nie chroni również przed recenzentami w białych kitlach, którzy próbują wpędzać kobiety w poczucie winy. Ślepi na rzeczywistość, zagapieni w przeszłość, chcieliby odbierać porody od dwudziestolatek. „Kiedyś się rodziło w wieku 18-20 lat i nie było problemów”, utyskują. Już 28-letnie pacjentki słyszą od lekarzy surowe napomnienia: „Na co pani czeka?”, „Kobiety są teraz nieodpowiedziane, po 40. chcą rodzić!”, „W dupach wam się poprzewracało”, „Te młode tak cudują”. Z medycznego punktu widzenia lekarze-recenzenci pewnie mają rację – dzieci najlepiej rodzić przed trzydziestką. Ale kobieta to nie tylko macica, a świat nie jest wielkim gabinetem ginekologicznym. Minęły czasy, gdy oczekiwano od nas jedynie wyjścia za mąż i zrobienia użytku ze swoich organów rozrodczych. Dziś mamy wiele innych zadań do wykonania – kształcimy się, rozwijamy, wybijamy na finansową niezależność, dbamy o ciało i emocje, podróżujemy, zdobywamy zawodowe szlify, dyplomy i doświadczenia. Przez lata mozolimy się nad najlepszą wersją swojego losu. Bierzemy za siebie odpowiedzialność, po to by podczas wizyty ginekologicznej dowiedzieć się, że wszystko robimy nie tak. Jesteśmy złymi pacjentkami i beznadziejnymi kobietami, bo „prawdziwa kobieta musi mieć dziecko”. Bo „ciąża jest misją kobiety”. Z gabinetu lekarskiego wynosimy, oprócz pliku recept, winę i wstyd albo wściekłość i wrzask – bo ktoś wszedł z butami w naszą intymność i próbował ją meblować według własnego gustu. Bo samozwańczo mianował się recenzentem naszego życia.
Niektóre z nas z gabinetu ginekologa odsyłane są wprost do psychiatry. Ten skandaliczny wątek niepokojąco często pojawia się w nadsyłanych przez was historiach. „Jeżeli kobieta nie urodzi do 42. roku życia, po 50. trafi na oddział psychiatryczny”, oświadczył lekarz jednej z moich rozmówczyń. „Gdy słyszę, że kobieta nie chce mieć dzieci, nie uważam tego za normalne – wyznał inny i dodał: – Nie myślała pani o wizycie u specjalisty?” Tym razem trafiła kosa na kamień. „Jako psychoterapeutka zgłębiłam motywy swojej niechęci do posiadania dzieci” – odparowała pacjentka. Nie każda jednak ma dość tupetu i dyplom psychologa, by zgasić medyka-psychiatryka, któremu brak dzieci pomylił się z brakiem rozumu. Zresztą, jak donoszą moje informatorki, nawet psycholog potrafi nazwać bezdzietną pacjentkę „nienormalną” i straszyć ją oddziałem zamkniętym. Wydaje się to strzelistym aktem głupoty, ale wystarczy rzucić okiem w przeszłość, by zrozumieć, w czym rzecz. „Wariatka” – tym słowem od lat chłostano i dyscyplinowano krnąbrne, zbuntowane, samodzielnie myślące kobiety. I odsyłano je tam, gdzie zwyczajowo odsyła się wszystkich odszczepieńców, buntowników i dysydentów – do szpitala wariatów. Psychiatryka. Psychuszki. Społeczeństwo nie lubi tych, którzy łamią normy, a wyrazicielem tego potępienia może być zarówno bezzębny żul, jak i szanowany pan doktor. Żula jednak łatwiej zignorować. Od ginekologa wychodzimy z ciężkim sercem i jeszcze cięższym „fuckiem” na ustach.
Bezprawna odmowa i gówno-prawda
Jednak największą frustrację wywołują w nas rozmaite odmowy. Kobietom, które nie chcą mieć dzieci, odmawia się prawa do decydowania o własnym życiu, prawa do antykoncepcji i prawa do leczenia. Taka odmowa może przybrać formę medycznej połajanki, może stroić się w piórka lekarskiej troski o pacjentkę, wciąż jednak będzie odmową bezprawną! Ma szczęście ta, która usłyszy od lekarza jedynie łagodne napomnienie – że latka lecą, aparatura rozrodcza wysiada, warto więc pomyśleć o dziecku. Kobieta może pomyśleć, lecz nie musi. Dostała wybór. Gorzej, jeżeli ginekolog wejdzie w buty ciążowego naganiacza i zamiast omówić rzeczowo szanse i zagrożenia, bacikiem ukręconym z ostrych słów zapędzi pacjentkę do rodzenia. „Trzeba to po prostu zrobić i już!”, bo przecież „taka piękna macica się marnuje”, marnują się świetne geny, piersi i jajeczka. Te żałosne lamentacje często kończy kasandryczny akcent: „Za dziesięć lat będzie pani siedziała z płaczem w moim gabinecie”. Gdyby kobieta nadal stawiała opór albo miała jakiekolwiek wątpliwości, może usłyszeć, że za jakiś czas partner na pewno ją porzuci, a brak dziecka „padnie jej na mózg”. Lekarz-naganiacz oczywiście nie pyta kobiety o zdanie. On wie, jak powinna żyć, a ponieważ ma literki „dr” przed nazwiskiem i widział już niejedną macicę, przyznaje sobie prawo do zarządzania jej płodnością. Każdą próbę obrony wyśmieje lub zlekceważy. Każdy sprzeciw zdusi w zarodku. Jeżeli mocne słowa nie wystarczą, sięgnie po skuteczniejszy środek – odmówi pacjentce antykoncepcji.
I to jest prawdziwa zmora kobiet, które nie chcą mieć dzieci – odmowa wypisania recepty na środki antykoncepcyjne. Sama nigdy tego nie doświadczyłam, ale w zebranych przeze mnie historiach ten motyw często się powtarza. Wyraźną cezurą jest trzydziestka. W tym wieku kobiety najczęściej słyszą: „Proszę odstawić tabletki. I tak będzie już pani starą pierworódką”. Czasami lekarz-naganiacz całkowicie odmawia pacjentce środków antykoncepcyjnych, częściej jednak mnoży przeszkody, wygłasza tyrady o ich szkodliwości lub wypisuje receptę tylko na jedno opakowanie, „bo przecież może pani zmienić zdanie, więc po co tracić pieniądze”. Co zuchwalszy zapyta: „Czy pani mąż zgadza się na to, by brała pani tabletki antykoncepcyjne?”. Okazuje się, że mimo niemal dwustu lat wyzwalania się z patriarchatu nad naszą macicą wciąż ktoś chce sprawować kuratelę.
A jednak, choć mamy konserwatywną cofkę, nadal możemy decydować o swoim życiu i swojej płodności. Ginekolog nie może odmówić nam przepisania środków antykoncepcyjnych, jeżeli nie ma do tego konkretnych, uzasadnionych medycznie wskazań. Argument, że pacjentka jest już „stara” i powinna w końcu urodzić dziecko, nie jest argumentem medycznym, lecz idiotycznym. Ogólne przekonanie o „szkodliwości zażywania antykoncepcji” również nie daje lekarzowi prawa do odmowy wypisania recepty, musi on bowiem uzasadnić, że ten konkretny lek szkodzi akurat tej pacjentce. A skoro ten szkodzi, to należałoby po prostu dobrać inny. Antykoncepcja jest naszym prawem, a nie widzimisię ginekologa! Gdyby jednak lekarz upierał się przy swoim, warto zażądać, by odnotował to w dokumentacji medycznej. A najlepiej, żeby powiesił sobie na drzwiach tabliczkę z informacją: „Wejdź, jeżeli zgadzasz się, bym układał ci życie”.
Pamiętajmy też, że ginekolog nie ma prawa odmówić nam leczenia. Donosicie w mejlach, że wiele dolegliwości, na które się skarżycie, jest bagatelizowanych i kwitowanych nieśmiertelną frazą: „po ciąży przejdzie”. Nawet jeżeli to prawda, to raczej z kategorii „gówno-prawd” w sytuacji, gdy zamierzamy pozostać bezdzietne. W żadnym kodeksie jeszcze nie odnotowano przymusu rodzenia dzieci, a zatem, jeżeli mamy bolesne miesiączki, endometriozę czy torbiele piersi, powinnyśmy być leczone, a nie usilnie namawiane do ciąży. Ostatecznie do gabinetu lekarskiego przychodzimy po wiedzę medyczną, nie ludową. Gdyby ciąża rzeczywiście była jedynym dostępnym medykamentem, też upierałabym się, by wpisać to zalecenie do dokumentacji z adnotacją, co zrobimy z dzieckiem, które urodzę wbrew sobie. Podobnie rzecz się ma z leczeniem nadżerek. Bezdzietne pacjentki często odprawiane są z kwitkiem, bo przecież „ciąża przed panią”. A jeżeli nie zamierzam zachodzić w ciążę? Czyżby to oznaczało dożywotnią odmowę leczenia nadżerki? Posłuchajmy, co mówi prawnik:
Jeżeli kobieta wyraźnie zaznacza, że nie chce mieć dzieci, nie ma przeciwwskazań do podjęcia leczenia. Oczywiście jeśli nie ma innych przyczyn medycznych, które mogłyby uniemożliwić zabieg. Leczenie szybko podjęte zawsze jest bardziej skuteczne, dlatego nie można tracić czasu, a nieuzasadnione przekładanie przez lekarza zabiegu jest niedopełnieniem obowiązku leczenia i może skutkować odpowiedzialnością dyscyplinarną, cywilną, a nawet karną.
A zatem mamy prawo do skutecznego leczenia nadżerki bez oglądania się na wyimaginowane ciąże! Owszem, może się zdarzyć, że kiedyś będziemy tego czy owego żałować, ale dopóki nie zostałyśmy ubezwłasnowolnione, możemy podejmować decyzje o własnym życiu i własnym ciele. Nawet złe i szkodliwe. Niestety, znać swoje prawa, a skutecznie je egzekwować to dwie różne sprawy. Dlatego tak często wychodzimy z gabinetu ginekologicznego z poczuciem wstydu, ze złością albo irytującą refleksją, że mogłyśmy się jakoś bronić. Odwinąć. Przypuścić kontratak. Ciężko jednak stawać do walki, gdy przeciwnik ma tak wielką przewagę. Bo nawet jeżeli zadbamy o stosowne zapisy w karcie pacjenta, a następnie złożymy skargę do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy, Rzecznika Praw Pacjenta czy do NFZ, musimy się liczyć z długą procedurą i raczej mizernymi efektami. Najskuteczniejszą bronią jest zmiana lekarza pod warunkiem, że jest na kogo zmieniać. Jak podaje najnowszy raport NIK, w Polsce są obszary, na których w promieniu 50 kilometrów nie ma żadnego ginekologa, a na jednego lekarza może przypadać nawet 46 tysięcy pacjentek! Mimo to dbajmy o swoje prawa i dbajmy o swoje zdrowie – odwiedzajmy ginekologów nawet, jeżeli ten czy ów zaszedł nam za skórę. Nie ma sensu na złość panu kaznodziei czy recenzentowi umrzeć na raka piersi.
Na zakończenie
I tyle o ginekologicznych szwarccharakterach. Oczywiście oprócz nich jest cała masa znakomitych lekarzy ginekologów – mądrych, taktownych, szanujących wybory swoich bezdzietnych pacjentek. O takich też bardzo często pisałyście. „Pani doktor tylko raz zapytała, czy chcę mieć dzieci. Powiedziała, że gdybym kiedykolwiek zmieniła zdanie, służy pomocą”, przeczytałam w jednym z mejli. I to jest mądre podejście do sprawy! Oczywiście lekarz musi wypytać pacjentkę o przebyte ciąże i porody, a także o plany na przyszłość, powinien jej też wyjaśnić, jakie ma szanse i ograniczenia, ale już drążenie, dlaczego nie chce dzieci, jest nietaktem. A uporczywe nakłanianie kobiety do zajścia w ciążę, wyśmiewanie jej wyborów, lekceważenie tego, co mówi, ocenianie czy odsyłanie jej do psychiatry jest łamaniem jej praw. I zwykłym dręczeniem. Podobnie jak odmawianie recept, badań czy zabiegów. Dobrze by było, gdyby lekarze w końcu zdali sobie z tego sprawę. Może wtedy kobiety chętniej odwiedzałyby ich gabinety.
* Wszystkie cytaty pochodzą z materiałów nadesłanych przez czytelniczki Bezdzietnika.
Konstultacja prawna: adw. Natalia Żmudzińska
Zdjęcia: https://pixabay.com
164 komentarze
Wiele lat od diagnozy endometriozy. Na nfz najczęściej słyszałam troskę o płodność i komentarz ” w ciąży przejdzie”, „dziecko pomoże”.
Do gabinetu wchodziła dwunożna macica. Bez mózgu, serca, wolnej woli.
Także tego
Bardzo ciekawy artykuł. Zgadzam się z Panią że wszystkie te bilbordy wołające o macierzyństwie osoba które starają się o dziecko sprawiają ból. A ludzie są poprostu bez litosni Ci którzy mają dzieci uważają się za lepszych i są wścibscy. To poprostu boli. Szanuje każdy wybór uważam że każdy ma prawo do bycia szczęśliwym na swój sposób. Życie mamy jedno i każdy ma prawo je przeżyć jak chce.
Dziewczyny, nie dajcie się wdeptywać w błoto. Ja też spotykałam sie z takimi zachowaniami. Ale ze mną nie mieli lekko; potrafilam przywołać do porządku. Tyle, że mieszkajac w Warszawie, mam duży wybór lekarzy i mogę sobie dobrać odpowiednią osobę. Co i uczyniłam. Już dwukrotnie znalazłam cudownego ginekologa. Za każdym razem przez IZIS. Mogę takze polecić Klinikę Medifem Puławska 488, 02-884 Warszawa. Są świetnymi specjalistami i są bardzo kulturalni. Szanują pacjentki i ich podmiotowość.
Szanowna Autorko.Trafilem tu przypadkiem,bo zaciekawil mnie tytul.Jednak po pierwszych komentarzach ciekawosc u mnie po prostu „wybuchla”.Musze powiedziec,ze jestem czlowiekiem tolerancyjnym i szanuje wybory i postawy WSZYSTKICH ludzi (oczywiscie oprocz przestepcow).Chcialbym dorzucic Pani nowy watek.Mamy dwoje dzieci,ktore chcielismy miec.Niestety,zycie w malzenstwie,wychowywanie tych dzieci pokazalo mi wyraznie,ze moja zona dzieci NIGDY NIE POWINNA MIEC !!! Kiedy juz mozna bylo z dziecmi rozmawiac,zona ZABRONILA mi w jakikolwiek sposob wplywac na ich wychowanie – dzieci wychowuje ona i to tak,jak wychowala ja mama !!! Jaka to byla bzdura ! Juz moja tesciowa w wychowaniu corki narobila mnostwo bledow,ktore powielila moja zona.Robilem,co moglem,aby wpoic naszym dzieciom nieco lagodniejsze poglady – nie bardzo sie udalo,a pewnych rzeczy nie moglem w ogole wyeliminowac.Wie Pani,co mamy dzis ? Moja zona nasze dzieci traktuje na 2 rozne sposoby-to,ktore spelnilo jej marzenia i ambicje,jest ubostwiane,a to drugie … wiem,ze czasami w swoim domu placze.I mi sie chce plakac,dlatego koncze i pozdrawiam Pania i wszystkie kobiety,ktore nie chca dzieci miec – lepiej ich nie miec,niz patrzec na to,co teraz widze ja.
Hej Ojciec, dziękuję za pozdrowienia;)
To przykre co piszesz, napewno jest Ci ciężko. Ale wg mnie najważniejsze teraz żeby dzieci wiedziały, że mają oparcie w tacie. Nie mam dzieci, nie chce ich mieć. Jestem raczej z tych, które nie bardzo by wiedziały co z czym i do czego jeżeli chodzi o zajmowanie się dziećmi. Dlatego miło mi patrzeć na ojców , którzy ogarniaja temat i zauważają problemy. Czami trzeba się dobrze wypłakać i poprzeżywac żeby mieć siłę na dalsze radzenie sobie z rzeczywistością. Jako osoba, która korzystala z pomocy terapeuty sugeruję, że może warto by było skorzystać z fachowej pomocy. Tak wiem, źle się to ludziom kojarzy, ale korzyści są zbawienne. Nie trzeba odrazu wykręcać numeru, narazie przemyśleć.Nigdy nie zabieraj sobie prawa do odczuwania słabości i niemocy ani nie pozwól robić tego innym. Tego życzę i Wam wszystkim;*
Mam taki nawyk, że gdzie się pojawię, obserwuje ludzi wnikliwie. Wniosek z mojej obserwacji jest taki, że za dużo bym miała palców u jednej ręki, żeby wymienić pary, które nadają się na rodziców. Powody tego są różne. Dla mnie najistotniejsze jest to, że kobiety w mojej rodzinie, bynajmniej te, które miałam okazję lepiej poznać, czyli moja mama, babcia nigdy nie powinny mieć dzieci. Nie tylko nie potrafią ich wychowywać, ale przede wszystkim traktuja je jak kukiełki w swoim teatrzyku. Problem jest taki, że ja i moje rodzeństwo mamy już na tyle samoświadomości, że nie zagramy w tym teatrzyku wbrew swojej woli. Jak sądzę, dla reżysera to jest wielki wewnętrzny dramat, jeśli wymarzony aktor nie chce zagrać roli jaką mu wybrał. Niestety ja również odkryłam, iż nigdy nie powinnam mieć dzieci. Niestety bo za późno i chodź myślę, że zapędów teatralnych nie mam to ciężko wyprostować życie z nieodwracalnymi pomyłkami. Na szczęście nie ma rzeczy niemożliwych.?
Tak, to takie typowe dla wielu ludzi. Dziecko (albo partner/ka) to nie osoba, tylko kukiełka do spełniania czyichś (wydumanych) oczekiwań. I potem całe zastępy nieszczęśliwych ludzi i zastanawianie i jakieś filozofie, dlaczego, co poszło nie tak?
No raczej. Do ginekologa przychodzi dwunożna macica, a do kardiologa dwunożne serce. A do proktologa… Także tego 😉 Nie spodziewajcie się trzymania za rączkę, jeżeli lekarz ma po 10 pacjentek na godzinę, każda z innym problemem. Najważniejsze to mieć partnera, który potrzyma za rączkę. Lekarz jest od leczenia.
Jest zasadnicza różnica między profesjonalizmem, i nawet chłodem, oziębłością w pracy, a zwykłym chamstwem. Skoro ma po 10 pacjentek, to tym bardziej nie ma czasu się wtrącać w życie bezdzietnej kobiety (bądź matki), albo głupio komentować. Do ginekologa przecież chodzą kobiety w różnym wieku i o różnych zapatrywaniach, nie każda chce być matką. I na pewno nikt (normalny) nie życzy sobie chamskich komentarzy, matka, czy bezdzietna, bo lekarz jest od leczenia i zaleceń medycznych, nie od komentarzy (głupich). Chyba żaden proktolog/urolog do mężczyzny nie powie ”No, Stasiu, jaka piękna du… (albo co innego), mógłbyś częściej na plaży pokazywać to i dziewczyna będzie!” Albo: „Jakby Pana żona częściej tam łapała, to by Panu lepiej krew krążyła.” Jest różnica między tym, a byciem zwyczajnie chłodnym lekarzem. Dziwne to, jak wielu ludziom nie przeszkadza dziś chamstwo i uznają je za ”szczerość”. A potem dziwne, że młodzież ”niewychowana, chamska i Panie, kiedyś to dzieci były a teraz to bydło jakieś!” Ciekawe, od kogoś się uczą?
masakra, nie wiedzialam ze w polsce takie sredniowiecze wsrod ginekologow jest tak powszechne. Przyznam sie bez bicia – nigdy nie bylam u ginekologa wiec nie wiem. Mieszkam w UK tu nie ma takich zalecen ze raz na rok trzeba byc u ginekologa. Tylko cytologia, jak wszystko ok raz na 3 lata. A wlasciwie to nawet nie, robia test na HPV (zasadniczy czynnik ryzyka raka szyjki macicy), jesli jest ujemny to nawet nie robia cytologii. Robi to polozna w przychodni rejonowej. Do ginekologa kieruja jak sa objawy. Nie wiem czy mozna prywatnie z pominieciem skierowania od GP. Nawet jesli, to konsultacja, cytologia/ test HPV prywatnie to by wyszlo jakies 5 stowek. Funtow oczywiscie.
Tak wiec emigracja oszczedzila mi przyjemnosci poznania polskich ginekologow i komentarzy na temat bezdzietnosci z wyboru (a niech by tylko sprobowali!)
Btw – kij w mrowisko, ale nie widze tu jakiejs dramatycznie wiekszej czestosci zaawansowanych nowotworow narzadow rodnych! Nawet bez corocznych wizyt u ginekologa!
Bo to propaganda jest i tyle. ”Tak dbamy o Polki a Wy tu mówicie, że mamy kobiety w poważaniu!” Szczególnie przed wyborami, cyrk a ludzie łykają. Jakoś nie ma corocznych akcji nawoływania, by mężczyźni robili sobie badania prostaty, bo mogą dostać raka (a to jest tak samo groźne, jak rak u kobiet). Nie ma nawoływania, żeby zmniejszyć alkoholizm w narodzie, by nie palić papierosów (są zalecenia i zdjęcia na paczkach, że ryzyko, ale nikt tego nawet nie bierze pod uwagę, a są liczne badania, że bierni palacze są bardziej narażeni, niż palący), by się zdrowo odżywiać, bo potem są koszty leczenia (a jak państwo jest typu Polska, to nie jest tak do końca, że każdy sam pokrywa ubezpieczenie zdrowotne, no chyba, że leczy się tylko prywatnie). Polacy są najgrubszym narodem w Europie, a nie ma akcji, żeby to zmniejszyć, zapobiegać, żeby zmieniać nawyki dla zdrowia. Tylko kobiet się przywalają, i to pod przykrywką troski. To nic, że ludzie kotłują i chlają przy byle okazji (znam przypadki, gdzie rodzice nie mieli na składkę dla dziecka do szkoły, ale faja dla mamusi i piwo dla tatusia było codziennie), łykają tabletki na byle co, jedzą niezdrowe rzeczy. Ważne, że kobiety się dowiedzą u ginekologa (lekarza, od leczenia), że ”mają rodzić dla ojczyzny!”
Really? Mam 42 lata, dzieci nie mam, u ginekologów byłam wielu i nigdy nie usłyszałam żadnych reprymend, tylko raz w życiu jakąś łagodną sugestię, że teraz jest „najlepszy czas na dziecko”. Skąd Ty wzięłaś tych lekarzy? Chociaż jakby jakiś próbował mnie strofować, to tak bym mu przygadała, że nigdy by już nie pisnął do żadnej pacjentki.
Może warto zrobić na bezdzietniku jakiś spis ginekologów przyjaznych bezdzietnym? Taka biała lista poskładana z naszych doświadczeń?
Zrobię! To jest doskonały pomysł. Skończyłam pisać tego wycieńczającego posta i zamierzam rozkręcić taką akcję:))
Również miałam podsunąć ten pomysł :). Tym bardziej, że mimo usilnych poszukiwań, nie natknęłam się nigdy na taką listę w czeluściach internetu.
Wpis po stokroć mądry. Dziękuję za tego bloga – myślę, że bardzo wiele kobiet znalazło tu swoje miejsce w sieci (ja z pewnością)!
Bardzo się cieszę, że tyle fajnych babeczek się tu odnajduje. Mapkę robimy – już nawet wiem, do kogo uderzyć „technologicznie”. Bo sama jestem cienias w tych sprawach:) Pozdrawiam!
Tak tak, ja też! Wspaniały pomysł! Tak jak jest ranking na „znanylekarz.pl” itp to powinny być też takie „czarne listy” tych niefajnych. Może jak im się widownia przerzedzi i pieniążek uszczupli to pójdą po rozum do głowy! A chwała tym przyjaznym bezdzietnikom, bez dwóch zdań 🙂 Amen, siostry!
Popieram w całej rozciągłości. Sama bym poszła do takiego ginekologa gdybym wiedziała, że czeka mnie profesjonalizm a nie kazania o usychających jajnikach i marnotrawieniu życia :/ Całowania w rękę i kwiatów nie oczekuję, ale żeby się nie darła na mnie baba, że się wstydzę zdjąć majtki przed obcą osobą (a tak też było).
W wykonaniu na początek dużo prostsza byłaby lista, którą później można nałożyć na mapę (mniejsza o funkcjonalność, lista stanowiłaby materiał dla informatyków do stworzenia mapy)
Tak, wiem. Poprosiłam na grupie Tetrosceptyków o podsyłanie namiarów i na początek właśnie chce sporządzić taką listę i powiesić ją na grupie. Zapraszam więc do Klubu Tetrosceptyków? Aplikacja będzie następnym krokiem.
Wylądowałam tu dosłownie przed chwilą, ale pomysł jest świetny! Sama jestem z małej miejscowości i zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu kobiet dostęp do normalnego, obiektywnego lekarza jest luksusem. Jednak gdybyśmy miały jakąkolwiek bazę, listę takich lekarzy to na pewno byłoby warto nadrobić kilometrów, żeby tylko być traktowaną jak człowiek!
Mam takiego lekarza. Rzeszów, doktor Dorski. Przyjmuje niestety tylko prywatnie. Jak mialam jakies 35, 36 lat zapytal raz czy mam jakies plany ciazowe. Odpowiedzialam ze nie, ze to nie moja bajka. Przyjal normalnie i chyba wpisal do mojej karty bo wiecej pytanie nie padlo. A to bylo juz ze cztery wizyty temu.
Super! Dzięki za namiar!:)
Absolutnie rewelacyjny ten artykuł, ponieważ prawdziwy. I z tego samego względu niezwykle smutny i drażniacy. To jest śmiech na sali, żeby w ogóle o tym mówić, a o tym się mówi, bo to się dzieje… Zgotowali nam życie pełne poczucia wstydu, winy i wmówili, że to co normalne, nadaje się do leczenia. A mnie się na usta ciśnie tylko jedno: jawna i okrutna przemoc słowna. Każdy taki przypadek powinien być karany ograniczeniem wolności – bo ktoś tutaj próbuje ograniczyć naszą wolność na całe życie.
Fragment o straszeniu oddziałem zamkniętym wprowadził mnie w głęboki stupor; miałam wrażenie jakbym prosto sprzed biurka w pracy została przeteleportowana wehikułem czasu parę wieków wstecz. Dobrze, że nie było nic o paleniu na stosie(?) o_O Kiedyś mojej pani psychiatrze napomknęłam, że ciąży i macierzyństwa absolutnie doświadczać nie chcę i „wpadki” boję się chyba najbardziej na świecie, dodając szybko: „Ale tej fobii niech pani przypadkiem nie leczy, bo to mi akurat w niczym nie przeszkadza, tak chcę żyć – bez dzieci” a ona tylko się roześmiała i nie drążyła. Jakbym usłyszała groźby zamknięcia albo inną chamską ocenę, nie wiem co bym zrobiła – nie mówię od razu o samobójstwie, może bym się „tylko” zamknęła w pokoju na kolejne pół roku uważając się za nieprzydatny do niczego odpad społeczny…
Dodam, że od jakiegoś czasu z braku ubezpieczenia do lekarzy chadzam prywatnie i może nie zawsze jest różowo z motylkami, ale przynajmniej jeszcze nikt mi dziecka w brzuch nie wciskał; antykoncepcja jaką sobie akurat zamarzyłam była wypisywana bez gadania. Ale zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma taką możliwość i nawet prywata nie gwarantuje jeszcze niczego 🙁
Fantastyczna reakcja: „Z tej fobii proszę mnie nie leczyć”:))))) Też bym sobie nie dała tego wyleczyć. Pozdrawiam!
Ja na szczęście nie mam takich problemów u gin. pomimo iż mieszkam w małej Podlaskiej mieścinie, ale nie używam też tabl. antykonc. bo nie mogę… bardzo źle to znoszę, do tego mam chorą tarczycę, więc zostają inne metody. Ale za to z ust znajomych słychać – tacy fajni, takimi byście byli rodzicami, kot to nie dziecko… I oczywiście oczy jak 5 złotych że nie chcemy – oboje nie chcemy. „Odwidzi ci się” – nie sądzę – mam 35 lat 🙂 dla nich – dzietnych – jest zawsze jedno niepojęte – co nam zajmuję czas bo im przecież dzieci, 24h – dzieci i ich problemy – a my naprawdę gdybyśmy chcieli to byśmy zrezygnowali ze snu tyle mamy zawsze do roboty, tyle spraw… Oczywiście – nie wiesz co to zmęczenie, nie masz dzieci – a ja na to – to po co mi się tak mordować, na ch… mi taki kłopot? i wielkie zdziwienie hahaha. Macie duży dom, dla kogo on zostanie – dlatego co się na starość ciotką i wujkiem zajmie, oj będzie walka o tron, oczywiście też zdziwienie ale wiedzą że mam rację 🙂 że każda siostrzenica i siostrzeniec bardzo chętnie zajmą się ciotką czy wujkiem za przepisanie pięknego domu. Dlaczego nie chcemy dzieci? Powiedziałam – przede wszystkim mam fobię autyzmu – przeraża mnie że nie widać go w badaniu prenatalnym, nosisz, rodzisz w bólach, dziecko rośnie i nagle przestaje odwzajemniać twoją rodzicielską miłość, nie widzi cię, jesteś tylko żywicielem, pielęgniarką, opiekunką, co to za życie??! Takie dziecko nigdy się nie usamodzielni, takie dziecko nie pomoże też starym rodzicom, nie zaopiekuje się nimi, takie dziecko generuje koszty, nerwy i rozpad małżeństwa szybciej niż brak dziecka, niestety takie są fakty, jestem przerażona wizją urodzenia chorego dziecka, jestem przerażona odpowiedzialnością za zdrowe dziecko, to jest jakiś horror osobiście dla mnie, wychowujesz i wystarczy że będzie się chciało w głupim wieku nastoletnim popisać i nażre się dopalaczy i bum oślepnie albo umrze.. na cholerę taki kłopot?! Ja uważam że społeczeństwo jest coraz głupsze a dzieci rodzą się co raz bardziej chore i ułomne, rodzice chowają je też na „kaleki” życiowe, żeby się nie spociły, żeby się nie starły z życiem, a jak któreś dziecko jest bardziej zaradniejsze – to jest samotne bo nie ma w koło niego żadnego podobnego więc jest dramat. Prowadzę artystyczne warsztaty z młodzieżą, wystarczy mi to to już nie niemowlaki, ani bobasy, nie absorbują tak i można ich opierdzielać jak robią coś źle 🙂 Ja stałam się też z wiekiem wygodna, do tego choroba zahamowała mój pęd i pracoholizm, ledwo ze sobą daję rade w gorsze dni a co tu mówić o opiece nad małym dzieckiem, zeszłabym chyba na zawał…
trudno wszystko naraz skomentować, ale zaciekawiła mnie odmowa leczenia, „bo ciąża przed panią”. w jaki sposób ciąża uleczy endometriozę czy nadżerkę? czy leczenie tego w jakiś sposób utrudnia zajście w ciążę? czy czasem nie jest tak, że endometrioza i nadżerka utrudniają zajście w ciążę??
Ciąża nie uleczy nadżerki. Lekarze odmawiają wymrażania nadżerek czy elektrokoagulacji kobietom, które nie rodziły. Zabiegi inwazyjne mogą pewnie powodować powstawanie blizn, a to nie jest obojętne podczas porodu (czasami jednak zmiany są tak duże, że leki nie pomagają. I choć kobiety mówią wyraźnie, że nie chcą mieć dzieci, lekarze i tak odmawiają skutecznego leczenia tych nadżerek (będę o tym szczegółowo rozmawiać z ginekologiem podczas wywiadu). No i w gabinetach padają takie teksty, że jak masz endometriozę, to najlepiej zajść w ciążę – takie rzeczy słyszały moje czytelniczki w gabinetach ginekologicznych. Generalnie – ciąża jest bardzo często zalecana jako złoty środek nawet na zdrowie psychiczne i przebarwienia na skórze.
A to może na gradobicie, koklusz i trzęsienia ziemi też by pomogła? 😀
Bzdura! miałam wymrażaną nadżerkę przed ciążą właśnie po to żeby w czasie jej trwania i porodu nie było komplikacji. Skoro lekarze są źli to do nich nie chodźcie, proste.
Mój ginekolog był na szczęście mądry i taktowny, za to od ortopedy, który leczył mi stan zapalny kolan usłyszałam, że po ciąży mi przejdzie. Spytałam, czy chodzi mu o to, że będę się zajmować dzieckiem i nie będę miała czasu chodzić sama po lekarzach, na co odparł, że nie, tylko po ciąży takie dolegliwości kobietom mijają. Śmiech na sali.
O rany! Chyba bałabym się takiemu zaufać w jakiejkolwiek kwestii:)))
Mi też jeden ginekolog, przepisując receptę na leki hormonalne na endometriozę (zalecone w szpitalu), na moje pytania o endometriozę, leczenie, przyczyny, przebieg – bo dopiero co dowiedziałam się, że ją mam – machnął na mnie ręką (sic!) i stwierdził, że endometriozę najlepiej leczy ciąża. Czytałam o tym wcześniej i wiedziałam, że to nieprawda, co najwyżej podczas ciąży mogą (ale nie muszą!) zniknąć przykre objawy, ale potem wracają – odpowiedziałam, że „nie można przecież być CAŁY CZAS w ciąży” – sądziłam, że pan dr zrozumie, iż chodzi mi o to tymczasowe łagodzenie objawów. Nie zrozumiał, spytał tylko, czy ja już byłam, a skoro nie, to co za głupoty gadam. Wzięłam receptę, wyszłam i zmieniłam ginekologa. Ale hormony szybko przestałam brać, bo wywoływały przykre i niepokojące skutki uboczne.
Aktualnie nie mam ginekologa. Czy ktoś mógłby mi polecić takiego, który nie będzie mnie namawiał na rozród (przekroczyłam już 30stkę, omatkoboska! #czasnajwyższy #młodszaniebędziesz) a zna się cokolwiek na endometriozie – w Warszawie, najchętniej Ochota?
Hej, zapisz się może do naszego fejsbukowego Klubu Tetrosceptyków. Tam jest wątek „polecani ginekolodzy”. Na razie namiary na dobrych lekarzy są w komentarzach. Ale chcę to zebrać, zrobić listę i powiesić ją na górze strony. Za kilka dni powinno to już być gotowe. Choć z tego, co słyszałam, trudno trafić na dobrego ginekologa, który zajmuje się endometriozą. Niestety:( Pozdrawiam!
Mój pierwszy gin z NFZ regularnie ignorował moje skargi na bolesne miesiączki, zawsze słyszałam „po ciąży pani przejdzie”. Cóż, każda kobieta w mojej rodzinie była zgodna – gówno prawda, nie przejdzie.
Dopiero prywatnie zdiagnozowałam endometriozę. Lekarz (Dr. Andrzej Dawidowicz z Łodzi, szczerze polecam) od razu wdrożył leczenie, a na moje pytanie jak to jest z tą ciążą leczącą wszystko, stwierdził, że owszem, najlepszym lekarstwem na endometriozę jest ciąża, ale niestety tylko na okres 9. miesięcy 😉
Kiedy powiedziałam, ze nie chcę mieć dzieci i boję się ciąży, spokojnie i rzeczowo przedstawił mi alternatywne metody antykoncepcji (Biorę Visone, więc nie mogę stosować jednocześnie innych tabletek), opisując wady, zalety, koszty. Tacy lekarze to skarb.
Super! Bardzo dziękuję za namiar i pozdrawiam!
A mnie zastanawia dlaczego ginekolog sugeruje niematkom wizytę u psychologa czy psychiatry? Zrobiłam szybki przegląd znanych mi osobiście kobiet które na dzieci z różnych powodów się nie zdecydowały i wszystkie to wesołe, dobre i przesympatyczna babeczki. Nie znam żadnej, absolutnie żadnej niefajnej czy zgryźliwej kobitki bez potomstwa, a już przekochane są bezdzietne staruszki. Daje mi to nadzieję na bycie dobrym człowiekiem, bo czasem zdaje mi się, że jeszcze jedno pytanie o dziecko i komuś podgryzę gardło?
Witaj w klubie:))) Też miewałam czasem odruch gryzący:) Na szczęście dziś już nikt mnie o to nie pyta:)
a co ma bycie niefajnym, zgryzliwym i niesympatycznym do leczenia w psychiatryku? nie mowie, ze lekarz powinien tak mowic, bo to akurat karygodne, ale ten komentarz strasznie pietnuje choroby psychiczne i zaklada, ze jesli ktos ma za soba takie leczenie to od razu ma byc np. zgryzliwy. nie stygmatyzujmy bezdzietnych, ale tez nie stygmatyzujmy osob korzystajacych z uslug psychiatrycznych itp.
Nie spotkałam się z nakanianiem do zajścia w ciążę, choć mnie przekonywanie do dziecka raczej nie dosięgnie jako kobiety niepełnosprawnej więc w zasadzie bezpłciowowca.
Witaj, CzarnyKocie:) Swoją drogą, to też ciekawy temat i wart poruszenia – jak traktuje się matki i niematki z niepełnosprawnościami. Niedawno postanowiłam, że wezmę go na tapetę i już gromadzę literaturę. Jak zacznę pisać – jeśli pozwolisz oczywiście – odezwałabym się do ciebie i byśmy porozmawiały. Oczywiście, jeżeli nie masz ochoty, to odmawiaj bez skrępowania. Taki już mój los wchodzić w najintymniejsze sprawy. Pozdrawiam serdecznie!
Taki artykuł już ostatnio powstał https://madkaroku.com/2018/08/20/supermamy-sa-wsrod-nas/. Aczkolwiek na pewno da się napisać go lepiej 🙂 To była tylko moja próba zwrócenia na ten temat uwagi.
Jestem za. Czekam na listę ogólnokrajową
Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby którykolwiek ginekolog pytał, dlaczego nie mam dzieci albo poganiał do rozrodu. Byłam wręcz zaskoczona, gdy nie reagowali na moje stanowcze „żadnych dzieci!”
Hej! Świetnie! Tak też jest, zapewne częściej niż tak, jak w moim poście. O tych normalnych, fajnych ginekologach nie pisałam, bo ważniejsze wydało mi się pokazanie tych skandalicznych sytuacji. Ostatecznie, to że ginekolog szanuje nasze zdanie, powinno być normą. Chcę stworzyć mapę takich przyjaznych gabinetów ginekologicznych. Wtedy bardzo chętnie wzięłabym od ciebie namiar na twojego lekarza:)
😉 był poruszany na blogu madkaroku o tym jak lekarze traktują niepełnosprawne
i przewlekle chore matki
Witam ponownie, bardzo dziekuje za ten artykul. To wszystko prawda, tez mam poczucie braku przynaleznosci w gabinetach ginekologicznych. Biorac pod uwage, ze mlode kobiety powinny ”zaliczyc” pierwsza wizyte u ginekologa po pierwszej miesiaczce i nawet przy zalozeniu, ze beda miec dzieci, moga przez 10 lat lub wiecej byc pacjentkami w miejscu gdzie czuja sie jakby wyladowaly na ksiezycu. Przeciez ginekolog jest nie tylko od prowadzenia ciaz, ale od leczenia szerokiej gamy schorzen, kontroli, wypisywania recept… Gabinety powinny byc bardziej neutralne, nie narzucajace sie w swojej wymowie jesli chodzi o wsytroj wnetrza. Kazdy powinien sie tam dobrze czuc. W wieku 19 lat trafilam do ginekologa-endokrynologa w bardzo duzym miescie, ktory namawial na ciaze. W jakis sposob rozumial, ze musze zakonczy studia (coz za postepowosc), ale gdy zobaczyl, ze studia skonczylam, a dziecka nie planuje wpadl byl badzo nieuprzejmy. Chodzilam do niego kilka lat, bo ciezko bylo o ginekologa ze specjalizacja endokrynologii. Lekarze nie chcieli mnie leczyc, kiedy mowilam, ze nie chce dziecka chcieli przepisywac anykoncepcje, az do momentu gdy bede chciala zajsc w ciaze (mam 33 lata i ciagle nie jestem), przez co moj problem nie byl diagnozowany i dopiero po chyba 7 latach odkryto problemy , ktorych nikt nie zauwazyl wczesniej, Dopiero po kilkunastu latach za granica odkryto jeszcze cos innego bez zaglebiania sie w szeczgoly. Antykoncepcja hormonalna pogarszala moj stan i lekarze wpadali w furie, ze nie chce tego zazywac bo uwazali, ze to super rozwiazanie na przeczekanie do ciazy. Mozna bylo sie mna zajac szczegolowo od poczatku i zalecic rozne testy i rezonans, ale po co, skoro nie chce rodzic.
Tak dlugo jak bedziemy pozwalac sobie na takie traktowanie, tak dlugo problem bedzie obecny.
Btw ostatnio pobieralam krew do badania, a lekarka powiedziala: ”Jak bedziesz rodzic, jak sie pobierania krwi boisz”. Brak slow….
„Jak będziesz rodzić, jak się pobierania krwi boisz?”
„Załatwię sobie cesarkę, proszę pani.”
(Ja tak właśnie zrobiłam, bo poród uważam za coś strasznego!)
Bardzo przykre doświadczenia, trzymaj się, pozdrawiam!
O nie! Mam to samo, aż parsknęłam śmiechem kiedy to przeczytałam. Od zawsze, odkąd pamiętam – mdleję przy pobieraniu krwi. A zawsze słyszę ten sam tekst mojej matki „Jak ty będziesz rodzić, jak się boisz igły!”
Ja kiedyś usłyszałam podczas badania ginekologicznego, które wykonywała mocno niedelikatna lekarka: „Nie ma prawa boleć! Tędy kiedyś duża głowa przejdzie!”
Jak rozumiem: facet może sobie krzyczeć do woli, ale kobieta nie może okazać słabości, musi twardo znosić ból, bo „przecież rodzi”. Bardzo ciekawa logika. Ten tekst też się kilka razy pojawił w zebranych przeze mnie materiałach.
Jest taka lekarka w Warszawie, pani Ingeborga, która badała mnie kiedyś posiadając wielkie, czerwone tipsy (btw chyba ma jakieś 75 lat). Gdy powiedziałam, żeby była delikatniejsza, żachnęła się, że widzi, że mam obrączkę na palcu… Zastanawiam się, co by było, gdybym ją po prostu walnęła. Pewnie areszt dla mnie.
Pewnie tak. Raczej bym nie ryzykowała:) Zostaje droga dłuższa, baaardzo długa pewnie, ale chyba jednak lepsza – uwrażliwianie, pisanie o tym, organizowanie akcji, włączanie fundacji i stowarzyszeń… Praca na długie lata:) Pozdrawiam!
O ranyyyyyyy!!!to najbardziej prostacki tekst jaki przeczytałam/usłyszałam w ostatnim czasie???? „duża głową tędy przejdzie”?????
Bardzo ciekawy blog i artykuł. Jako matka czwórki dzieci 😉 odnosiłam całkiem odwrotne wrażenie w gabinetach. Jakby to chęć rodzenia była nienormalna a ginekolodzy woleliby tylko przepisywać hormony czy leczyć nadżerki. Nawet przy trzeciej ciąży ginekolog mnie się zapytał czy oszalałam. Oczywiście więcej do takiego nie poszłam. Może to tak jest że gdy jesteśmy zmuszone udać się do takiego lekarza, a przecież mało kto lubi to miejsce akurat , to wszystko wydaje nam się negatywne. Dziwi mnie jednak to, że kobiety takie jak Wy nie wykonają sobie zabiegu trwale powodującego bezpłodność, chyba byłoby to jednak mniej szkodliwe niż branie całe życie hormonów które na prawdę oddziałują znacznie szerzej niż tylko na narządy rodne i długotrwale stosowane mogą szkodzić, jak większość leków. Może z tego wynikają te dopytywania lekarzy.
Hej, są kobiety, które chciałyby się całkowicie ubezpłodnić, takie, które mówią wprost „nie czuję się sobą w płodnym ciele”. Niestety prawo mamy takie, że żaden lekarz nie podejmie się sterylizacji. Polskie prawo (art. 156 §1 K.k.) stwierdza, że kto powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci pozbawienia zdolności płodzenia podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.[5] Stąd kastracja i sterylizacja są zabiegami dozwolonymi w Polsce tylko w niektórych przypadkach i ze wskazań medycznych. Jednak wiele kobiet nawet jak nie chce dzieci w wieku 20 czy 30 lat, po trzydziestce czy w okolicach czterdziestki zmienia zdanie. Dlatego – pomijając te najbardziej zdeklarowane przypadki – kobiety nawet jeżeli nie chcą mieć dzieci, to nie chcą nieodwołalnie odbierać sobie na nie szansy. Znam wiele kobiet, które długo nie chciały, a teraz są szczęśliwymi mamami. Ale też wiele kobiet, które nie chciały i teraz są – tak jak ja – szczęśliwymi niemami. Różnie w życiu się układa i trzeba bardzo uważać z tymi radykalnymi rozwiązaniami.
Zaraz… Sugerujesz, że pytania wynikają z tego, że prosimy o tabletki, zaś lekarze dziwią się, że nie wolimy sterylizacji? Dobre, uśmiałam się 🙂 Jest dokładnie przeciwnie – przecież o tym opowiada artykuł. Lekarze tak bardzo chcą, byśmy rodziły, że mają problem, by dać nam tabletki na kilka miesięcy, a co dopiero sterylizować na stałe (pomijam nielegalność – nawet, gdyby było to legalne, i tak 90% lekarzy by odmawiało). Dziwisz się, że „takie jak my” nie mają podwiązanych jajowodów? Uwierz mi – ja też się dziwię, że nie mam, bo prawo polskie mi (a raczej lekarzom) tego zabrania. I muszę szykować się do Niemiec czy innej Słowacji, a też nie każdego na taką podróż stać.
Ja bym na taki zabieg poszła i jutro (a nawet wczoraj), gdyby była taka możliwość. Niestety, jest on dostępny za granicą i potrzeba na niego dość sporo pieniędzy. Jakoś trzeba się zabezpieczać zanim uzbiera się potrzebną kwotę…
Ja też bym zrobiła z chęcią i bez wahania przecięcie jajowodów – na razie mnie nie stać. Zastanawiamy się z mężem nad wazektomią – podobno jest bezpieczna i na pewno tańsza niż przecinanie jajowodów.
Tu macie rozwiązanie: https://www.openpetition.eu/pl/petition/online/petycja-o-legalizacje-sterylizacji-antykoncepcyjnej
W Polsce sterylizacja kobiet jest zabroniona, bo to jest zabieg nieodwracalny, a polskie prawo zabrania trwałego okaleczenia ciała. Za to mężczyzna może sobie podwiązać nasieniowody, bo to jest teoretycznie zabieg odwracany. Polecam. Koszt ok 2 tys. zł. i problem z głowy 🙂
Ja nie mam ochoty wykonywać sobie żadnych zabiegów, stosuję prezerwatywy, a będąc u ginekologa z zakażeniem też miałam sugestię, że powinnam już się decydować na ciążę, a miałam wtedy jakieś 25lat.
Odchodząc od kwestii zwyczajnego niechcenia, strasznie boli mnie fakt, iż wszyscy w koło najlepiej wiedzą, kiedy i ile dzieci trzeba mieć.
Ginekolog jest lekarzem, który widzi tylko rozród, a rodzina – tak samo. Do czego zmierzam. Chodzi o to, że są różne sytuacje w życiu, nie tylko niechęć do dzieci. Jestem dwa lata po ślubie, a w koło słyszę, że „coś zwlekamy z dzieckiem”. NIKT, kompletnie NIKT NIE WIDZI tego, że życie nie jest czarno-białe. Nikt nie widzi, że kończy mi się umowa i mogę zostać bez pracy. Nikt nie widzi, że nie możemy dostać kredytu, a obecnie wynajmowany pokój ledwo starcza na nasze 2 osoby. Nikt nie widzi, że nie mamy znikąd pomocy.
I zwyczajnie – chęć kariery, depresja, choroba, problemy finansowe – to różne czynniki, których NIKT nie widzi. Ludzie stawiają znak równości między małżeństwo = dziecko.
A teksty „Oj, kiedyś się dorobicie, kiedyś znajdziesz pracę, JAKOŚ się ułoży, byleby dziecko było” znam na pamięć.
Hej! Mnie też to bardzo uwiera – często do tego wracam w postach. Świat przez ostatnie 20 lat nieprawdopodobnie się zmienił, a młode kobiety wciąż oceniane są według archaicznych wzorców. Jakby nikt nie rozumiał, że gdyby dziewczyna faktycznie posłuchała tych „dobrych rad” i próbowała wg nich żyć, bardzo szybko dostałaby po łbie i do życia, i od wszystkich życzliwych – bo nieodpowiedzialna, niewykształcona, niesamodzielna, bo „patologia” i „produkowanie biedy” itp.
Hej. Czytałam wpis z narastającym uczuciem przerażenia i niedowierzania 🙁 w swoim życiu „zaliczyłam” tylko 3 stałych ginekologów. Pierwsza pani doktor usunęła mi nadżerke kiedy byłam jeszcze nastolatką – tu mogę mieć tylko pretensje że jako dziecko 16-17 letnie nie wiedziałam nic na ten temat i nie zostałam poinformowana o konsekwencjach. Po prostu weszłam pierwszy raz do gabinetu tej lekarki, na fotel, usłyszałam nadżerka trzeba zrobić zabieg,buch i po wszystkim! Wróciłam do domu w szoku! Potem był pan doktor który, kiedy weszłam do gabinetu z partnerką nawet nie poruszał tematu. Tak samo moja ostatnia pani ginekolog do której chodzę już kilkanaście lat, spytała o dziecko i antykoncepcje, powiedziałam że żyję z kobieta i dzieci nie planuje przyjęła do wiadomości i koniec. Fakt leżąc w szpitalu z mięśniakami (miałam 39) lat przy konsultacji z anestazjologiem i lekarzem spytano czy rodziłam i czy usuwamy też macice ( chyba miałam wybór ) po mojej odpowiedzi że dzieci brak lekarz stwierdził to postaramy się zostawić macice. Koniec tematu. Nie było nagabywania, głupich uwag i aluzji. Można więc trafić na fajnych ginekologów. Bardzo współczuję tych koszmarnych przeżyć. A kiedy czytam takie wpisy wkurzam się na maksa, żyjemy niby w cywilizowanym kraju, XXI wiek a przekraczając próg gabinetów lekarskich (nie tylko tych ginekologicznych) lądujemy w średniowieczu 🙁 Kobiety musimy coś zrobić, nie możemy się poddawać!
W zeszłej dekadzie poszedłem z koleżanką do gina udawać jej partnera. Oboje zarzekaliśmy się, że żadnych dzieci, i koniec końców wypisał tabsy. Stolica, gabinet prywatny, cholery można dostać.
Prawda jest taka, ze jest pelno ginekologow – oszolomow. W swoim ponad trzydziestoletnim zyciu spotkalam juz roznych apsztyfikantow i to bez wzgledu czy jako bezdzietna czy kobieta ciezarna. Jako dwudziestokilkulatka uslyszalam, ze nie mam na co czekac tylko w ciaze zachodzi a nie MU d…. zawracac zwyklym badaniem…..uslyszal, ze nie zycze sobie takich uwag, a z ciaza pojde na pewno do kogos innego. Bedac aktualnie w ciazy wcale nie jest lepiej, a nawet gorzej bo musze forsowac swoje zdanie i nie dac sie wtloczyc w glupkowate procedury dla ciezarnych, ktore uznaja kazda w ciazy za otumaniona i niezdolna do samodzielnego myslenia. Na kazda wizyte chodze z mezem (a to juz trzeci ginekolog w tej ciazy) bo tylko wtedy lekarz rozmawia ze mna rzeczowo. Ogolnie mam wrazenie, ze ginekolodzy uwazaja kazda kobiete za przyglupia fruzie, ale to tez dlatego ze niektore z Pan daja na to przyzwolenie.
Hej! Masz absolutną rację – złe traktowanie dotyka zarówno bezdzietne, jak i matki. Matki pewnie mają jeszcze gorzej, bo częściej muszą odwiedzać ginekologa. Dlatego – myślę – potrzebna jest jakaś większa akcja nagłaśniająca takie przypadki i uświadamiająca – ginekologom, że to nie jest obojętne, co plotą za zamkniętymi drzwiami, i kobietom – jakie mają prawa. Jakieś drobne kroczki na tej drodze mam nadzieję podjąć, nie zostawię tak tego tematu. Choć wiem, że zmiana mentalności to bardzo trudne wyzwanie. Tu spotyka się cała masa zaskorupiałych stereotypów – w traktowaniu kobiet w ogóle, pacjentów itp. Najlepsza strategia – bronić się, a gdy to możliwe – zmienić lekarza. Pozdrawiam serdecznie!
Wydaje mi się że lekarze (szczególnie mężczyźni) nie kryją się z seksizmem wobec kobiet. Zarówno matka jak i kobieta bezdzietna są traktowane z pogardą przez tego typu osoby. Ta kwestia idzie głębiej tu chodzi o brak szacunku do na kobiet ogółem i negatywne stereotypy utarte w społeczeństwie względem nas
Hej! Ja z trochę innej strony. Jestem niepłodna. Mam endometriozę 4 stopnia. Gabinetow lekarskich w ktorych byłam juz zliczyc nie potrafię i niestety od dłuższego czasu leczę się tylko prywatnie, bo nie znalazłam żadnego fachowca od mojej przypadłości na nfz 😉 Ja usłyszałam między innymi, że nie każdy musi miec dzieci (tekst do kobiety która sie stara a nie może), że na cholerę się leczę i faszeruje hormomami i po co robiłam in vitro?! Przecież dajmy na przykład taką żyrafę w afryce… czy widziała Pani kiedyś żeby żyrafa robiła in vitro? ( serio ). No i spora część lekarzy jeszcze zanim mnie brali na usg, po przejrzeniu historii choroby z głupokowatym uśmiechem: a może znajdziemy dziecko na usg? 🙂 Książkę można by napisać. Super blog! Cieszę się, że znalazłam to miejsce bo prawdopodobnie jednak dzieci mieć nie będę i muszę poprzebywać, posłuchać i doświadczyć osób szczęśliwych bez dzieci, żeby zmienić plany na życie 😉
Hej, witaj na blogu. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś dla siebie. Ten moment, kiedy trzeba zrezygnować z nadziei na dziecko, jest na pewno bardzo trudny, ale – tak myślę – również wyzwalający. Choć, oczywiście, wszystko zależy od człowieka. Pisząc o bezdzietności i rozmawiając o niej, nauczyłam się jednego – nie ma tu prostych recept. Dlatego unikam tematów poradnikowych. Ale – tak jak piszesz – samo spotkanie się z ludźmi, którzy żyją bez dzieci i mają różne pomysły na swoje życie, jest cenne. Na pewno ten temat będzie się pojawiał na blogu. Właśnie piszę tekst o kobietach w podobnej sytuacji – za jakieś trzy tygodnie powinien być gotowy. Wpadnij! Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
Dzięki. Myślę, że rozgościłam się tu na dobre 😉 Własnie jestem w momencie, że bliżej mi do bezdzietników z wyboru niż do staraczek i jak najbardziej jest to duża ulga psychiczna i wolność. Nie wiem czy tak już będzie zawsze, ale postanowiłam być szczęśliwa niezależnie od tego co przyniesie życie 😉 Opcja bezpieluchowa, kiedyś taka straszna, zaczyna nabierać dla mnie kolorów!
Tekst jest świetny, ale zarazem przerażający… Nie umiem sobie nawet wyobrazić, że mogłabym bez komentarza pozostawić jakąkolwiek z opisanych sytuacji, gdyby trafiła na mnie. Ja akurat miałam do tej pory najwidoczniej szczęście do ginekologów, wszyscy byli zawsze uprzejmi, profesjonalni i nie zdarzyło się, żeby którykolwiek próbował w jakikolwiek sposób wpłynąć na moją decyzję o nieposiadaniu dzieci. A najsympatyczniej zaskoczyła mnie ostatnia lekarka, która gdy usłyszała, że nie planuję ciąży w ogóle skwitowała krótko: „Rozumiem. Pewnie, przecież nie każda kobieta musi mieć dzieci”. Po czym sama od siebie zaproponowała mi implant antykoncepcyjny, żebym nie musiała pamiętać codziennie o tabletkach, a żebym była równie skutecznie chroniona 🙂 Więc jedno nazwisko na białą listę już mam 😉
Super! Podrzuć mi na priva, bo właśnie zamierzam ogłosić akcję zbierania adresów. I zakładam grupę zamkniętą na fejsie. Tam chyba na początek umieszczę listę z adresami. Aktywnie działająca tu programistka zgodziła się zrobić nam apkę, ale to trochę potrwa. WIęc przez najbliższe dwa miesiące będziemy musiały zadowolić się listą.
Ja też ostatnio trafiam na fajnych ginekologów – ale swoje przeszłam. A implant jest super!!! Od dwóch lat mam święty spokój. Pozdrawiam!
Świetnie trafiłaś! Bardzo Cię proszę, byś podała mi imię i nazwisko tej ginekolog, bo przecudowny dr, do którego chodziłam dotychczas przeszedł kilka tygodni temu na emeryturę i obecnie szukam kogoś tak światłego i tolerancyjnego, jak on. 🙂
Moze gdyby kobiety mogly rodzic w ludzich warunkach to byloby mniej tych ktore nie chca rodzic. Jak sobie pomysle o porodzie to mam ciarki a przy mysli o porodzie w polskim szpitalu to mam stany lekowe.
To brzmi absolutnie przerażająco. Nikogo nie powinny spotykać takie teksty. No i oczywiście, jako pierwsze na usta pcha się „pisać skargi, kłócić się, nie chodzić do takich ginekologów”. Tyle, że jest to łatwe, jak mieszka się w dużym mieście, a nie w małej miejscowości, gdzie jest dostęp do jednego lekarza, i to utrudniony. Włos się na głowie jeży. Może rozwiązaniem byłoby wprowadzić jakieś obowiązkowe zajęcia z psychologii na medycynie ? Choć chyba empatii trudno kogokolwiek nauczyć. Ale byłoby warto. Zresztą brak taktu lekarzy to temat rzeka. I niestety spotyka to wszystkich – bezdzietne z wyboru, kobiety po poronieniach, matki niepełnosprawne i bliskich osób śmiertelnie chorych.
Co do tego innego cennika dla kobiet w ciąży, może lekarze dają im zniżki, jako że te zazwyczaj chodzą do lekarzy raz w miesiącu? A czasami częściej,w przypadku powikłań? Jest to poważne obciążenie dla budżetu domowego. Chyba poza ciążą tak często i regularnie się ginekologa nie odwiedza. To tylko taka moja refleksja na ten temat, choć zgadzam się, że może należałoby ująć to inaczej, np. dawać po prostu zniżki w przypadku konieczności częstych wizyt.
A tak poza tym – fantastyczny tekst! Choć jestem jakby z założenia po drugiej stronie barykady, to coraz bardziej mi się ten blog podoba 😉 Choć czasem podnosi mi ciśnienie.
Hej, Madko Roku, dzięki za komentarz. Coś mi się wydaje, że ta nasza barykada wcale nie jest taka wysoka:) Poczytałam sobie twoje wpisy – bardzo mi się podobały zwłaszcza dwa: o niepełnosprawnych matkach (świetny) i o babskiej solidarności. I choć punkt wyjścia mamy różny, to w punkcie docelowym jak najbardziej możemy się spotkać:) O kobiecej solidarności sama pisałam w bardzo podobnym tonie, a niepełnosprawnych bezdzietnych, którym odmawia się prawa do dziecka zamierzam napisać w najbliższym czasie. Spokojnie możemy przybić piątkę, nawet jeżeli czasem jedna czy druga ostrzej wystąpi w obronie swojej strony barykady:)) Pozdrawiwam!
Dzięki wielkie za miłe słowa 🙂 Czekam z niecierpliwością na artykuł o traktowaniu przez lekarzy niepełnosprawnym bezdzietnych, choć podejrzewam, że będzie dość dołujący. Po rozmowach z mamami z niepełnosprawnością mam wrażenie, że znalezienie dobrego, empatycznego lekarza, nie bojącego się prowadzić ciąż osób przewlekle chorych, jest porównywalne do szukania igły w stogu siana. Aczkolwiek to się coraz bardziej zmienia na szczęście. Warto się nie poddawać i walczyć o swoje! Pozdrawiam serdecznie
Kradnę pomysł z psychoterapeutką 😀
Co prawda do gine nie chadzam, od ostatniej traumy („i co się tak spina, ja nie mogę głębiej wsadzić!” babol stary na wpych mi wbija wziernik, a potem pierdoli, że mam jakąś „nadżerkę”), ale kto wie, może w ramach masochizmu się wybiorę do lekarza na nfz
Jestem położną (!) Która nie chce mieć dzieci. To już samo w sobie jest kuriozalne. Ale kocham ciężarne, te ich brzuchy i dzieciaki. Przewinęłam tysiące bobasów, widziałam porody te piękne i te z horroru.
Moja decyzja o nie posiadaniu dzieci jest przemyślana. Oczywiście w tym zawodzie, nie można o tym mówić. Szczególnie na podlasiu ?
Przyznaję, poczułam się lepiej jak znalazłam taki blog. Człowiek czuje się lepiej jak wie, że gdzieś tam są „tacy jak ja”.
Pozdrawiam!
Hej! Witaj na blogu! Jak poszperasz w komentarzach – wiem, że to czasochłonne:) – to znajdziesz nawet bezdzietną położną. Zostawiła pod jednym z wpisów bardzo ciekawy komentarz. Tak że jak widzisz – sami swoi:))) Pozdrawiam!
Klaudia, to naprawdę ciekawe. Niedawno rodziła moja siostra i tak sobie właśnie myślałam o położnych, które nie mają dzieci. Czy to dla nich jakiś problem. Ja jestem nauczycielką, więc trochę mam podobnie. I też lubię dzieciaki. Ale kiedy one zadają mi pytania „A czy pani ma dzieci?”, czuję się zakłopotana, odpowiadając, że nie. Trochę jak niefachowiec. Albo kiedy muszę doradzić coś rodzicom uczniów. Jak powinni wychowywać swoje pociechy. Wiem, że tylko teoretyzuję, a oni są praktykami.
Ja rozumiem oburzenie, ale chory psychicznie człowiek to nadal chory człowiek i pisanie o „wariatach” to trochę takie niemiłe. Nie życzę nikomu takich problemów i proszę o niestygmatyzowanie chorych psychicznie. Ich nikt nie broni, a każdy atakuje. (Pamiętna akcja „Stop wariatom drogowym.”)
Słowo „wariat” zostało tu użyte w kontekście historycznym. W przeszłości osoby nieprzystosowane społecznie, przestępcy, buntownicy, a także kobiety, które nie chciały się podporządkować mężowi, byli uważani za „wariatów” właśnie. To nie ma nic wspólnego z osobami chorymi psychicznie. To termin historyczny.
Jak wcale nie chce się mieć dzieci to można pojechać za granicę i wysterylizowac
czemu odbiera mi się prawo wykonania tego zabiegu w Polsce?
Co do niepelnosprawnych kobiet u ginekologa, byl dobry artykul w „Codzienniku Feministycznym”. A lista normalnych ginekologow krazyla gdzies po FB tylko nie pamietam na jakiej grupie dyskusyjnej czy stronie.
Ja za to jako lesba z PCOS regularnie prowadzę absurdalne konwersacje z lekarzami
Dr: czy jest pani aktywna seksualnie?
Ja: tak.
Dr: czy stosuje pani jakieś środki antykoncepcyjne?
Ja: nie.
Dr: czy jest pani w ciąży?
Ja: nie.
Dr: >>konsternacja<>jeszcze większa konsternacja w połączeniu z politowaniem jaka głupia baba mu się trafiła<< jakieś metody naturalne? Kalendarzyk? Stosunek przerywany? Czy jest pani świadoma, że te metody nie są pewne i może pani zajść w ciążę?
Ja: Nie. Nie mogę zajść w ciążę, bo nie uprawiam seksu z facetami.
Lekarz prawie pada trupem ze zdziwienia, że można jednocześnie pozostawać aktywną seksualnie, nie stosować antykoncepcji i być absolutnie pewną, że nie jest się w ciąży.
KURTYNA.
To, choć pozornie inny problem, jest równie istotny w takim miejscu jak gabinet ginekologa. Informacja o orientacji seksualnej, nawet jeśli skierowana jest (teoretycznie) do profesjonalisty, który powinien mnie zbadać i nie wdawać się w dyskusje na ten temat jest zawsze ogromnym stresem. Czy nie będzie wdawał się w dyskusje i komentował, że "potrzebuję bolca"? Czy wciąż profesjonalnie mnie zbada? Czy potraktuje mnie i moją chorobę poważnie, czy – skoro i tak nie zajdę w ciążę* – uzna temat za niebyły i niewarty zainteresowania. Nigdy nie wiadomo.
*to oczywiście założenie lekarza. Skądinąd bardzo interesujące, jakbym wraz z deklaracją o homoseksualności stawała się bezpłodna.
Hej! Bardzo ważny wątek poruszyłaś – o bezdzietnych osobach nieheteroseksualnych. Mam go już zapisanego w notesiku. Koniecznie trzeba o tym napisać! Dzięki za tę refleksję. Mam nadzieję, że jeszcze się zgadamy na ten temat:) Pozdrawiam!
Współczuję wizyty u takiego ginekologa 🙁 Ja ogólnie nie wdaję się w dyskusję co do mojej orientacji, bo to moja sprawa. I jak pisałam wizyta u pani ginekolog była ok, spytała o zabezpieczenie, odpowiedziałam że żyję z kobietą, spytała czy mimo to nie planuję, odpowiedziałam że nie i żadnej dyskusji nie było. Lekarze nie są od komentowania. Niestety coraz częściej i coraz więcej ludzi, nie tylko lekarzy, ocenia, myśli stereotypowo albo w ogóle nie myśli i narzuca swój styl życia.
Jestem dzietna, ale bardzo mi się podoba blog i panująca tu atmosfera. A teksty do bezdzietnych wydają mi się być częścią większego problemu: przekonania lekarzy-ginekologów (czy tylko ginekologów?), że mają prawo decydować o czyimś życiu. Niezależnie od tego, czy mówią bezdzietnym z wyboru, tak skandaliczne i niewyobrażalne rzeczy, czy pani w kolejnej ciąży sugerują, że powinna już „przestać” – to 2 strony tego samego medalu. Medalu złożonego z chamstwa, arogancji i buty.
Ja mam w życiu chyba sporo szczęścia, bo mimo że dzieci miałam późno, to jakoś wcześniej nigdy nie słyszałam, że powinnam już zachodzić, tabsy też były wypisywane bezproblemowo. Kurczę, ale to powinna być normalność, a nie wyjątkowe szczęście :/
Przeprowadziłam się z dużego miasta do miasteczka i jeszcze ani razu u ginekologa nie słyszałam jakiejkolwiek oceny mojej decyzji o nieposiadaniu potomstwa. Nie słyszałam też żadnych komentarzy od ludzi których poznałam. Może to kwestia województwa, które ze względu na lokalizację jest bardziej tolerancyjne, może ze względu na mnie samą, nigdy nie słyszałam negatywnych komentarzy o moim sposobie na życie.
Chciałam powiedzieć, że jako czterdziestoletnia dziewica wcale nie jestem lepiej traktowana przez ginekologów. Często słyszę mniej lub bardziej zgryźliwe komentarze, a trochę ciężko odpowiedzieć coś ostrego, jeśli siedzi się z gołym tyłkiem na wierzchu.
W dodatku badanie jest prawie zawsze bolesne, szczególnie jeśli ginekolog nie ma małych wzierników 🙁
No i co najgorsze, to, że np. przy endometriozie lekarze nie mają pomysłu na leczenie, jeśli chwilowo pacjentka nie „stara się” zajść w ciążę. A już zupełnie nie do przyjęcia jest kobieta, która twierdzi, że chce mieć dziecko, ale nie współżyje.
Hej! Wiem, już słyszałam takie historie. I powiem ci – wcale nie tak rzadko. A z endometriozą to kompletny dramat! Mnóstwo dziewczyn się na to leczy i w bardzo wielu wypowiedziach powtarza się to samo – nie ma lekarzy, a lekarze nie mają pomysłu. To grubsza sprawa do ruszenia! Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo fajny post i bardzo potrzebna dyskysja na temat traktowania kobiet w gabinetach ginekologicznych. Odnoszac sie do komentarza o dziewicach- obecnie jestem okolo 30 (dziewica) i pare lat temu przezylam traume u ginekolozki, ktora na wiesc o tym, ze majac 25 lat jestem dziewica o malo nie spadla z krzesla. Uslyszalam kazanie o tym, ze jak sie dziurki nie uzywa to zle dla zdrowia i ukrwienia i ze „taka ladna dziewczyna a nie ma chlopaka” itp. wygloszone tonem starej cioci, ktora dobrze radzi. I co ty masz czlowieku zrobic jak wiesz, ze zaraz zdejmiesz przed nia majtki, rozkraczysz sie na fotelu i chcesz zeby nie zrobila ci badania jak krowie. Wiec tylko zawstydzona cos tam baknelam.Przy badaniu pani doktor nie byla zbyt delikatna, jakby doslownie chciala mnie pozbawic „klopotu”. Szczerze to bylo najbardziej bolesne badanie lekarskie w zyciu. Myslalam ze bede krzyczec jak mi pchala wziernik. Potem bylam u ginekologa tylko raz. Byl mezczyzna, byl dosc delikatny i nie skomentowal mojej „rewelacji”. Mimo wszystko jednak kiedy jestes juz w „pewnym wieku” uwaza sie za oczywiste ze dziewica nie jestes i kiedy sama musisz to zaznaczyc ich zdumienie sprawia ze czujesz sie jak conajmniej czlowiek-slon! Wychodzi na to, ze musisz sie tego wstydzic. Serio chodzilabym do ginekologa czesciej na kontrole gdybym nie bala sie ze bede wysluchiwac kazan, i krwawic po badaniu. Zle jak chcesz uprawiac sex nie majacy na celu prokreacji (hetero lub homo) ale najgorzej jak go w ogole nie uprawiasz!
Hej! Dzięki. To są bardzo ważne historie! Niektórzy lekarze – przywykli pewnie do tego zajmowania się kobietami, które mają lub chcą mieć dzieci – zupełnie tracą zainteresowanie i wrażliwość, gdy zjawia się w ich gabinecie kobieta z inną historią i innymi kłopotami. Podejrzewam, że to nawet nie jest zła wola, tylko zwykła rutyna, brak empatii, stereotypowe myślenie. Ale kobiety coraz częściej wybierają inne ścieżki życiowe niż ta macierzyńska – wybierają lub tak im się po prostu układa życie – i lekarze będą musieli zmienić to rutynowe podejście. Tak mi się wydaje, choć wiem, że takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. To zwykle długie i zawiłe procesy. Ale na pewno my same możemy głośno domagać się dla siebie szacunku. Nie na wszystko w gabinecie ginekologicznym musimy się godzić. Zawsze jednak warto przekalkulować. I to jest najgorsze! Że są sytuacje, gdy jesteśmy na jednego lekarza skazani i niewiele zwojujemy.
To ja się wypowiem w sprawie endometriozy. W Zabrzu jest klinika zajmująca się wyłącznie endometriozą. Ja się tam leczę już parę miesięcy. Zobaczymy jak będzie dalej, ale na razie jest ok. Niestety wizyty tylko prywatnie.
Komentarz będzie przydługi, ale i temat – rzeka. 😉 Na początek taka luźno związana z tematem, ogólna refleksja: czy tylko ja zauważyłam, że temat kobiecych narządów rozrodczych i chorób tychże został opisany przez medycynę w prawie najdrobniejszym szczególe, a nie jest widoczne (przynajmniej dla laika) analogiczne zainteresowanie męskimi narządami? Na studiach medycznych zajęć z ginekologii i położnictwa jest chyba mniej więcej tyle samo co interny, dziewczynki od już od szkoły podstawowej są atakowane informacjami o konieczności regularnych wizyt u ginekologa, prowadzone są głośne kampanie na temat raka piersi i szyjki macicy, a przecież rak płuca czy jelita grubego też jest częsty, tylko rzadziej słyszy się zachęty do robienia RTG płuc czy kolonoskopii (że o badaniach krwi nie wspomnę). Kampania na temat raka prostaty chyba też niedawno dopiero zaczęła raczkować. No i teraz powstaje pytanie, czy takie wzmożone zainteresowanie (skądinąd korzystne dla kobiet, bo zwiększające świadomość zagrożeń) wynika właśnie z tego, że kobiety są zdolne do rodzenia przyszłych pokoleń, czy może z tego, że dawniej lekarzami byli tylko mężczyźni?
Jeśli chodzi o moje doświadczenia, to moja wieloletnia lekarka przy każdej wizycie pyta się „ciąży pani nie planuje?” Odpowiadam, że nie i na tym się kończy. Tylko zaraz po ślubie kiedy zauważyła zmianę nazwiska pytała, czy planujemy ciążę i stwierdziła, że „jej też się nie spieszyło”. Generalnie pytanie u ginekologa o to, czy planuje się ciążę, jest jak najbardziej uzasadnione, bo od odpowiedzi zależy dalsze postępowanie.
Zdarzało się oczywiście, że musiałam pójść do innego lekarza i tu już były komentarze w stylu „oczywiście nie teraz, tylko jak pani będzie karmić piersią”, „nie rodziła pani jeszcze?”, „jak będzie pani w ciąży…” No i tu właściwie też nie dziwi ani jakoś specjalnie nie oburza mnie takie podejście – lekarze to nie nadludzie i ich myślenie również opiera się na tzw. schematach poznawczych. Większość kobiet (i zdecydowana większość mężatek) w wieku rozrodczym dzieci chce, czasem nawet desperacko. I pewnie nierzadko zdarzają się takie, co się zarzekały, że absolutnie nie, a później zmieniają zdanie. No i jeśli taki lekarz ma 80% takich pacjentek, to wykształca mu się schemat młoda mężatka = chce dzidziusia i później lekarz działa trochę bezrefleksyjnie. 😉 Pewnie na takiej samej zasadzie pytają się o współżycie z partnerem, a nikt nawet nie zastanowi się, że jakiś procent pacjentek może mieć partnerkę.
Przekroczeniem granicy byłoby na pewno dla mnie to, gdyby ktoś mnie na siłę namawiał na macierzyństo. Niestety mam na wizytach coraz większą spinę, bo powoli zbliżam się do wieku, w którym stracę płodność i być może nadejdzie ten czas, w którym będę musiała się gęsto tłumaczyć, że nie odczuwam potrzeby posiadania potomstwa (tak tak, mam już od jakiegoś czasu ułożone riposty na tę okoliczność). Podobnie nie rozumiem, jak lekarze mogą namawiać na ciążę 18 – 24 latki. Czy oni jako studenci w przerwach między zajęciami z farmakologii i chirurgii myśleli o zakładaniu rodziny??? Serio zapomnieli, jak to jest? Nie zdają sobie sprawy, że kobieta to też człowiek i w tym wieku ma zazwyczaj inne aspiracje, plany i marzenia? Że może chcieć się zrealizować na polu innym niż macierzyństwo?
Jeśli chodzi o rozstrzygnięcie, kto ma u ginekologa gorzej – matki czy niematki – obstawiam jednak tę pierwszą opcję. Pierwsza sprawa – dolegliwości ciążowe (oczywiste). Druga – nie wyobrażam sobie, jak miałabym znieść ten stres przy każdej wizycie, czy z dzieckiem wszystko OK. Trzecie, najważniejsze – niestety, co jest absolutnie haniebne, kobiety ciężarne czasem spotykają się z chamstwem, ignorancją, nieuprzejmym traktowaniem czy nawet agresją personelu medycznego. Wystarczy przeczytać komentarze na znanylekarz i nie trzeba się na ten temat rozpisywać. Że o porodach nie wspomnę – sztuczne przyspieszanie/spowalnianie porodu, odmowa znieczulenia, niemiłe komentarze położnych. Brak opieki psychologicznej w połogu/po poronieniu. Wreszcie odmowa cięcia cesarskiego, co może się skończyć zrujnowaniem zdrowia a nawet życia (poza przypadkami „medialnymi”, znam dwa ze swojego środowiska – jeden to taki, że kobiecie kazano rodzić siłami natury pięcio czy sześciokilowego bobasa, co skończyło się zniszczeniem miednicy – coś chyba ze spojeniem łonowym; drugi przypadek skończył się dobrze, ale i tak jest oburzający – kobieta nie mogła urodzić przez długi czas, w końcu inna leżąca na tej samej sali poradziła jej, żeby ktoś z rodziny poszedł na „szczerą rozmowę” do ordynatora; tak się stało i cięcie cesarskie wykonano natychmiast, jeszcze z komentarzem, że na pewno by nie urodziła siłami natury; nie działo się to w latach 90 ubiegłego wieku, tylko parę miesięcy temu, a historię usłyszałam w odpowiedzi na stwierdzenie, że lekarze nie biorą już łapówek :P). Żeby nie było – nie wszyscy lekarze są tacy, większość pewnie jest OK, ale nawet cień prawdopodobieństwa, że trafiłabym na kogoś takiego jak Chazan czy podobny przyjemniaczek sprawia, że zostawię radość macierzyństwa dla innych. 😉 My, bezdzietnice przychodzimy tylko na kontrolę i po receptę – w związku z antykoncepcją badamy się regularnie i to jest bardzo na plus (w naszym pięknym kraju wciąż u wielu pokutuje przekonanie, że do ginekologa chodzi się w ciąży albo jak coś poważnego się dzieje. Niestety u niektórych lekarzy również – znajoma miała taką sytuację, że kiedy w przychodni w kolejce u ginekologa zobaczył ją inny znajomy lekarz, spytał się, czy koleżanka jest w ciąży).
Źródło nieprzyjemności, jakie spotykają kobiety u ginekologa tkwi moim zdaniem w paternalistycznym i biomedycznym podejściu do pacjenta i w patriarchalnym traktowaniu kobiet. Plus to, że niestety wiele z nas nadal pozwala się tak traktować (wstępem jest moim zdaniem mówienie pacjentce na „ty”, traktowanie protekcjonalnie, dziwię się, że wielu kobietom to nie przeszkadza). Na szczęście coś w polskiej filozofii medycyny zaczyna się przecierać, nieśmiało ukazuje się gdzieś na horyzoncie model holistyczny – że pacjent to nie tylko biologia, ale również psychika i tzw. „duch”. Ma prawo do własnego stylu życia i pełnej i rzetelnej informacji. I jest partnerem lekarza w procesie leczenia. Ci bardziej światli lekarze nie próbują leczyć wegan wątróbką, a niematek dzidziulinką. Takich lekarzy życzę wszystkim kobietom i mężczyznom. 🙂
Czy nie odrobinę za dużo generalizacji w tym komentarzu?
Nie tylko lekarzom wykształca się schemat „młoda mężatka = chce dzidziusia”. Pracuję w dużym babińcu i zawsze przy okazji czyjegoś ślubu kierownictwo zaczyna snuć plany kadrowe, kogo przyjąć na miejsce pani X, bo na pewno zaraz będzie w ciąży… A jak któraś wraca po mierzyńskim, to zaczynają się spekulacje, kiedy przyjdzie ze zwolnieniem na drugą ciążę…
Kolejny truizm: „Pierwsza sprawa – dolegliwości ciążowe (oczywiste).” Dlaczego „oczywiste”? To że kobiety zatrudnione na etatach masowo zwiewają na L4 już w pierwszym trymestrze ciąży, bo mogą, a nie bo muszą, to nie żadna tajemnica. Robienie z siebie ofiary w ciąży to chyba też część rytuału przejścia do drużyny matek boskich. Zresztą narzekanctwo kolejkowe w tonie „pani jest chora? Ja to dopiero jestem chora, co pani tam wie o chorowaniu!” jest bardzo popularne nie tylko pod gabinetem ginekologicznym.
„Druga – nie wyobrażam sobie, jak miałabym znieść ten stres przy każdej wizycie, czy z dzieckiem wszystko OK.” Nie każda ciężarna / matka to histeryczka 😉
„Trzecie, najważniejsze – niestety, co jest absolutnie haniebne, kobiety ciężarne czasem spotykają się z chamstwem, ignorancją, nieuprzejmym traktowaniem czy nawet agresją personelu medycznego.” – myślę, że stopień chamstwa jest taki sam, jak w innych specjalizacjach. Najgorsi są chyba ortopedzi i fakt posiadania lub nie potomstwa nie ma na to żadnego wpływu. Mam też bardzo niemiłe skojarzenia z okulistami. Ginekologa chama spotkałam natomiast tylko raz. Z moich obserwacji wynika, że wśród lekarzy trafiają się bufony tak samo, jak wśród sprzedawców, taksówkarzy czy urzędników. I nauczycieli, którym podobnie jak lekarzom, czasem dzieje się coś z mózgiem
i zaczynają uważać się za nieomylnych bogów. U lekarzy jest to bardziej dotkliwe ze względu na naszą pozycję w relacji „lekarz – pacjent”.
„wstępem jest moim zdaniem mówienie pacjentce na „ty”, traktowanie protekcjonalnie” – przypomina mi się cudna scena w gabinecie lekarskim w filmie Pora umierać. I to nie było u ginekologa, bynajmniej.
Cóż, nie każdy nadaje się mentalnie do pracy lekarza. Też życzę nam wszystkim oświeconych i normalnych lekarzy.
Karolino, czy nie za dużo nadinterpretacji jest w Twoim komentarzu? Nigdzie nie napisałam, że schemat „mężatka – dzidziuś” wykształca się TYLKO lekarzom. Próbowałam raczej pokazać, że nie ma się co przejmować nawiązywaniem ginekologów do macierzyństwa, bo ulegają tym samym schematom, co inni.
Dolegliwości ciążowe – czy ja coś gdzieś napisałam o tym, że jest OK, że kobieta idzie na L4 w 3 miesiącu gdy ciąża przebiega prawidłowo? Jasne, ciąża to nie choroba, ale też nie lukrowane ciastko. Widziałam kiedyś stronę, na której było wymienionych przynajmniej kilkadziesiąt dolegliwości i tak naprawdę rzadko się zdarza, żeby kobieta nie doświadczyła którejś z nich. Nawet jeśli są to „tylko” poranne mdłości (a nie np. cukrzyca czy stan przedrzucawkowy) to chyba lepiej ich nie mieć, niż mieć?
Stres przy wizycie – nic nie napisałam o histerii, chodziło mi o standardowy stres jaki kobiety przeżywają np. przy okazji USG, zwłaszcza tzw. „połówkowego”. I zwłaszcza jeśli w przeszłości miały takie doświadczenia jak poronienie. Ja jestem mało odporna na stres, więc nawet za coś takiego podziękuję.
Chamstwo wśród lekarzy – nie napisałam ani że ginekologia to najbardziej „chamska” branża, ani że ginekolodzy to najbardziej „chamska” specjalizacja. Post jest o wizytach u ginekologa, więc nie pisałam o ortopedach. Podobnie jak Ty, osobiście się nie spotkałam z bardzo niemiłym traktowaniem i zauważ, że napisałam „Żeby nie było – nie wszyscy lekarze są tacy, większość pewnie jest OK”. Ale naczytałam się opinii na forach i reportaży z cyklu „rodzić po ludzku” i innych tego typu na tej podstawie nie mogę stwierdzić, że zło się w tej branży nie zdarza. Również nigdzie nie napisałam, że TYLKO ginekolodzy mówią na „ty” (choć w moim przypadku byli to tylko ginekolodzy – panowie, a poruszyłam ten temat na innym forum i tam kobiety twierdziły, że też tak mają ale im to nie przeszkadza). 🙂
Absolutnie nie miałam zamiaru nadintepretowywać Twojej wypowiedzi, zwłaszcza że denerwują mnie te same kwestie.
Byłam w ciąży prowadzonej wyłącznie przez lekarza na NFZ, rodziłam w zwykłym szpitalu, nie mam żadnych zastrzeżeń do jakości obsługi mnie jako pacjentki. Spotkałam się wręcz z tak sympatycznym traktowaniem, że powinnam była wrócić tam później z kwiatami i ciastem… To nie znaczy, że opieka w Polsce jest bez zastrzeżeń, prawda? To nie znaczy też, że zaraz napisałam pochwały w internecie.
Nie czytam w necie opinii na temat lekarzy, bo nie wiem, kto je pisze i na ile są wiarygodne. Wystarczy, gdy wśród znajomych słyszę czasem opinie tak odmienne od moich, że nadziwić się nie mogę, jak mogą dotyczyć tego samego lekarza. Dlatego uważam, że wiele opinii i opisów sytuacji jest mocno przejaskrawionych, bo ludzie lubią robić z siebie ofiarę.
Drażni mnie generalizowanie, „jacy to źli ci ginekolodzy”, bo – jak pisałam – chamy są w każdej specjalizacji i tego stwierdzenia brakuje i w poście, i w komentarzach.
A co do kwestii „standardowego stresu” przy USG – myślę, że wiele kobiet odczuwa raczej ekscytację, bo zobaczą swoje dziecko i nie dopuszczają myśli, że coś może być nie tak.
Pozdrawiam 🙂
Hej, Karolina! Pozwolisz, że odniosę się do tej kwestii: „Drażni mnie generalizowanie, „jacy to źli ci ginekolodzy”, bo – jak pisałam – chamy są w każdej specjalizacji i tego stwierdzenia brakuje i w poście, i w komentarzach”. Absolutnie nie było moją intencją generalizowanie – piszę o tym i w poście na fejsie, i na blogu. To oczywiste i budujące, że jest mnóstwo fantastycznych ginekologów. Nie piszę o innych lekarzach, bo to jest Bezdzietnik, a tematem posta są właśnie wizyty u ginekologa. Nie widzę potrzeby ani powodu opisywać na Bezdzietniku wizyty u chirurga czy ortopedy. Wszystko ma swoje miejsce, swój czas, swoich orędowników. Chcąc zadbać o prawa kobiet u ginekologa, nie dowodzę automatycznie, że tylko ginekolodzy są źli. Piszę o zjawiskach, które się zdarzają, a zdarzać nie powinny. Możemy oczywiście o tym milczeć, ale wydaje mi się, że warto takie kwestie podnosić, bo może zadzieje się coś dobrego i w przyszłości będzie choć trochę lepiej. A choćby i po to, by kobiety, które mają złe doświadczenia, nie czuły się z tym same. Powtarzam jeszcze raz – mój post nie dowodzi tego, że wszyscy ginekolodzy są źli, pokazuje tylko te nieakceptowalne z czysto ludzkiego punktu widzenia – ale i z punktu widzenia prawa – sytuacje. A o tym, co się dzieje w innych branżach, niech inni piszą, jeżeli uważają, że to ważne. Pozdrawiam!
Ja jestem matką. Mam córeczkę. Zanim zaszłam w ciążę planowałam 2-3 dzieci. Po jakimś czasie jednak stwierdziłam, że na jednym dziecku poprzestanę. Taką decyzję podjęłam z wielu, bardzo różnych powodów. Nieważne. Kocham moje dziecko nad życie ale drugiego nie chcę mieć. To pewne. O córkę starałam się 5 lat i przez ten czas byłam niemal palcem wytykana przez otoczenie, że tyle lat po ślubie (nie od razu po ślubie zaczęliśmy się z mężem starać o dziecko) a u nas nic się pod tym względem nie dzieje.Dlaczego o tym piszę? Ponieważ po ciąży cieszyłam się w duchu, że już nie będę wytykana palcem, wypytywana dlaczego i pouczana co mam robić żeby w tą ciążę zajść. Myliłam się. Ponieważ dziś jestem traktowana przez ginekologów (chodzę do różnych) niepoważnie z tego właśnie powodu, że nie chcę zajść w drugą ciążę. Starałam się o wkładkę domaciczną i gdy tylko prosiłam o zlecenie odpowiednich badań by móc ją założyć, ginekolodzy natychmiast zadawali pytania ale dlaczego, ale co z drugim dzieckiem, jeszcze mi się odwidzi itp. Również przez swoją rodzinę jestem postrzegana jako wyrodna, wygodna i egoistyczna matka bo ośmiela się mieć jedynaczkę, bo idę na łatwiznę jak mi zarzucają. Wszyscy wciąż usilnie przekonują mnie, że dziecko powinno mieć rodzeństwo, że lepiej się rozwija, że nikt nie powinien być sam… Wzbudzają poczucie winy. To również trudne. Nie mam najmniejszej ochoty tłumaczyć się wszystkim dookoła z moich osobistych decyzji. I jeszcze jedno, szanuję wszystkie osoby, które mają odwagę przeciwstawić się ogólnym trendom i naciskom. Niech każdy żyje po swojemu. Pozdrawiam.
Witaj na blogu! To, co napisałaś, wydaje się tak kosmicznie absurdalne… Ale dokładnie tak jest! Nie tylko bezdzietne czują tę diabelną presję. Mamy rodzić, rodzić, rodzić… Pomimo tych nacisków my i tak strajkujemy, uczymy się oceniać ryzyko, wiemy, na jakie porywamy się poświęcenie. Nawet jeżeli chcemy dzieci, oceniamy – na ile możemy sobie pozwolić. Ale te naciski z rozmaitych stron to prawdziwa zmora. Można to puszczać mimo uszu, ale i tak w człowieku coś się gotuje, gdy po raz setny słyszy, że ma rodzić. Czasami ogarnia mnie wielka bezsilność. Dzięki, że podzieliłaś się swoimi doświadczeniami. To świetny przykład tego, że doświadczenia bezdzietnych i mam wcale nie są tak odległe, przynajmniej w pewnych obszarach. Pozdrawiam i życzę wytrwałości w realizowaniu swoich planów.
Już prawie rok po tym komentarzu, ale muszę napisać – ten nacisk na drugie dziecko jest jeszcze gorszy, niż na to pierwsze, serio! Ja urodziłam późno, bo w wieku 31 lat, 7 lat po ślubie, to możecie sobie tylko wyobrazić te gadki rodziny i znajomych – koszmar. Ale nie przejmowałam się tym w ogóle, żyłam sobie własnym życiem i jak poczułam chęć to po prostu zaszłam w ciążę i tyle. Teraz, jak już wspomniałam, jest jeszcze gorzej – teraz słucham, że robię krzywdę własnemu dziecku, bo nie planuję dać mu rodzeństwa. Jak można coś takiego w ogóle komuś powiedzieć? Jak słyszałam, że jestem egoistką, bo nie chcę dzieci, to mnie to nie ruszało, ale ciągłe słuchanie, że się własne dziecko krzywdzi? A ja nie chcę więcej przechodzić przez pieluchy i tyle. Co to w ogóle kogoś obchodzi, i jeszcze to bagatelizowanie, że na pewno mi się zachce kolejnego dziecka…
Hej! Okropne to, co piszesz. Wiedziałam, że takie naciski są, ale szczerze mówiąc, nie podejrzewałam, że są aż tak dotkliwe. I aż tak okrutne. To było zupełnie poza moją wyobraźnią. Aż chyba o tym napiszę, bo to jednak otwiera oczy. Dzięki, że zwróciłaś mi na to uwagę.
Hej, dziewczyny! Mam 28 lat i nie chcę mieć dzieci. Nie chcę bardzo i absolutnie, nigdy nie chciałam i nie miałam nawet sekundy zwątpienia co do mojej postawy. Przyznam, że trochę mnie przeraził ten artykuł. Też spotkałam się z nakłanianiem do ciąży i to w absurdalnych sytuacjach, np. gastrolog nie chciał mi nic przepisać na powalające bóle żołądka, bo uznał, że kobieta powinna rodzić dzieci, a nie brać leki… Miałam wtedy 22 lata. Na USG jamy brzusznej lekarz mnie wkręcał, że jestem w ciąży. Po minie towarzyszącej mu pielęgniarki widziałam, że często takie „żarty” mu się przytrafiają. Tylko kurczę, myślałam, że traktują mnie jak młodą, głupią siksę, której można takie rzeczy wkręcać, i że minie to, gdy mi przybędzie lat. A teraz dopiero dociera do mnie, że najgorsze dopiero przede mną… To już nie boję się tylko teściowej, która jeszcze nie odkryła, że z mężem nie chcemy mieć dzieci, ale i lekarzy! 😉 W każdym razie dziękuję za tę stronę, będę wpadać na pewno. I mam nadzieję, że nie przyjdzie mi dzielić się z Wami historiami o wrednych ginekologach. Wystarczyły mi przeboje u ginów, do których chodziłam z bólem piersi… „Po ciąży przejdzie”, „życie to cierpienie”, „taka już pani uroda” – cóż, teraz wydaje mi się, że to był szczyt kurtuazji ze strony tych lekarzy 😉
Pierwszy raz trafiłam na ten blog i chyb tutaj na dłużej zakotwiczę jako że jestem bezdzietną z wyboru-lat 39 i pół
Bardzo ciekawy ,rzeczowy artykuł.Włos się jeży na głowie czytając to wszystko.Mieszkam teraz w dużym miejście ale mam „swojego ” ginekologa w rodzinnej miejscowości , maleńkiej 20 tys, mieszkańców.I to w sumie dwóch ginekologów.Na NFZ gdzie chadzam głównie po receptę po tabletki anty,oraz prywatnego na dokładny przegląd itp.Mam to szczęście że nigdy nie usłyszałam nawet pytania czemu nie mam/nie chcę dzieci.Obaj lekarze taktowni-bez żadnych zbędnych pytań itp. Naprawdę szczerze współczuję kobietom, nie mającym możliwości udania się do „normalnego” lekarza który nie będzie ingerował w wybór kobiety.XXI wiek a wydaje się jakbyśmy żyli w średniowieczu.
Hej! Jeżeli możesz, podrzuć na priva namiary na swoich lekarzy. Chcę stworzyć aplikację, która pomagałaby znaleźć fajnego i rozumiejącego wybory bezdzietnych gina. Pozdrawiam!:)
Bardzo jestem ciekawa historii bezdzietnych, które chciały założyć wkładkę wewnątrzmaciczną. Mam świetną ginekolog i nie miałam z tym problemu ale poprzedni lekarz zbywał mnie kilka lat! Generalnie był w porządku, tabletki przepisywał, nie oceniał, raczej był ciekawy dlaczego nie chcę mieć dzieci ale nie był w tej ciekawości natarczywy. Tyle, że mój pomysł z wkładką kwitował stwierdzeniem, że skoro tak dobrze znoszę tabletki, to po co to zmieniać. Gdy doszłam do wniosku, że nic tu się nie zmieni, to zmieniłam lekarza. Dodam, że mam sporo po trzydziestce i świadomość, że wieloletnie przyjmowanie hormonów, w moim przypadku, jest zagrożeniem.
Basiu,ja mam taka wkładkę a nie rodziłam.Nie było problemu bo zakładałam w Niemczech.Nikt tu nie oceniał mojej decyzji.Nie wiem jak byłoby w Polsce,właściwie w ojczyznie nigdy nie chodziłam po antykoncepcje.Też jestem przeciwna hormonom,z samej wkładki jestem bardzo zadowolona:)
Wkładkę w końcu też założyłam po zmianie lekarza 🙂 Jestem bardzo zadowolona i okazało się, że w Polsce też są lekarze, którzy nie mają prokreacyjnej misji 🙂
Cieszę się, że tu trafiłam 🙂 Mój ginekolog (główna specjalizacja – położnik!) zupełnie normalnie przyjął info o braku dzieci i planów na nie. Do psychiatry niestety chciała mnie wysłać własna mama domagająca się wnuków ? Po wielu rozmowach mam wrażenie, że nie jest już mną zainteresowana ? Widocznie jako dorosła, niezależna osoba nie jestem już interesująca ?
Czytam z niedowierzaniem :/ Mam córkę, 8 lat, wychowana, pojętna, samodzielna, taka moja mała kumpela 🙂 Ja mam lat 30, to ten wiek „najlepszy” na drugie dziecko, ale mi ani przez myśl nie przechodzi posiadanie drugiego. Wystarczy mi jedna istotka do kochania, której dam wszystko na świecie jeśli będę w stanie. Nie łaszę się na 500+, inni mówią, że to z wygody, że moja Laura jako jedynaczka będzie smutna i samotna…gówno prawda! Ona sama nie chce rodzeństwa, wystarczy jej kot 🙂 Taki model rodziny zawsze miałam w głowie: 2+1+kot 🙂 A co do mojej Pani ginekolog to babka jest przecudowna: gdzieś ok 60 lat, po 3 rozwodach 🙂 a pigułki przepisuje mi od razu 3 opakowania „na zaś” 🙂
A możesz podać nazwisko lekarki i miasto, w którym przyjmuje ? Chętnie się do niej wybiorę.
Hej! Ja też się podpinam pod pytanie o namiary na tę panią ginekolog. 🙂
Mieszkam w Niemczech od 1982 rokum, mam 52 lata, żonaty i bezdzietny. Dzięki Dzień dobry TVN poznałem bloga.
Mógłbym wiele napisać, ale na początek tylko tyle, w kierunku mężczyzn, pacjentów urologii. Czy w Polsce u urologa jet tyle propagandowego materiału na rzecz rozmnażania się jak u ginekologa w Polsce? Mianowicie w Niemczech nie. Ale zauważyłem, że jest materiał reklamowy dotyczący potencji mężczyzny… By the way: pytałem żonę o jej ginekologów. Brak propagandy na rzecz biblijnego rozmnażania się w poczekalniach w Nimeczech.
Dzień dobry, witam.
Nie wiem nawet od czego zacząć – tyle myśli i emocji, którymi chciałoby się podzielić. Ale cóż.
Przede wszystkim, chciałam z całego serca podziękować Pani za prowadzenie tego bloga. Słowa nie wyrażą radości, jaką poczułam, kiedy jakiś czas temu trafiłam na ten „Święty Graal” w odmętach internetu. W końcu poczułam: „Czyli to nie tylko ja. Czyli nie jestem jakimś odmieńcem, wybrykiem natury, który sprzeciwia się odwiecznym jej zasadom. Kobiet takich, jak ja jest więcej. Dużo więcej, niż się wszystkim wydaje. Mało tego, matek, które mają gigantyczną odwagę przyznać, że macierzyństwo wcale nie jest lukrowaną bezą z tęczową posypką i gdyby mogły cofnąć czas, to zapewne podjęłyby inne decyzje, też jest całkiem spore grono.”.
Tylko dlaczego o tym się nie mówi głośno? Dlaczego wciąż wmawia się kobietom, że jedyną szansą na osiągnięcie spełnienia i szczęścia w życiu jest spłodzenie potomka/-ów i możliwość „radosnego” skakania wokół nich (a często też wokół partnera). Dlaczego decyduje się za dorosłych ludzi, jak mają żyć, mówi się im, czego powinni chcieć? Przecież to paranoja. To tak, jakby podchodzić do randomowych osób i mówić im: „Ty! Masz chcieć być zakonnicą! Albo strażakiem!”. W końcu, czy naprawdę warto marnować swój czas, energię na próby przeciągnięcia kogoś na swoją stronę? Nie lepiej po prostu uznać, że się różnimy, zająć się swoim życiem, i założyć, że dopóki nasze działania nie krzywdzą innych, niech każdy robi, co chce i sam za siebie decyduje?
Odkąd pamiętam, staram się żyć zgodnie z powiedzeniem: „nigdy nie mów 'nigdy’”. Nie wiem, co będzie za rok, dwa lata, pięć, dziesięć. Może któregoś dnia obudzę się i, jak obuchem, dostanę 'instynktem macierzyńskim’ po głowie, i stwierdzę: tak, to już pora na dzieci. Ale póki co, mając poglądy, jakie mam, znając swój charakter, przyzwyczajenia, wady i ograniczenia, cele, marzenia, twierdzę: na dzień dzisiejszy, teraz, mówię, że nie chcę mieć dzieci (dla mojego i ich dobra). Kropka. I osobiście uważam, że taka postawa jest dużo bardziej odpowiedzialna, nieegoistyczna i dojrzała niż wszechobecne: „zobaczysz, urodzisz, to pokochasz” (no tak, bo dziecko to jak towar ze sklepu: w razie obiekcji można reklamować z paragonem, więc hej, czemu by nie spróbować?), albo „a kto ci szklankę wody poda?” (zawsze myślałam, że dziecko to osoba, a nie darmowy podajnik na wodę). Szczerzę mówiąc, jak tak obserwuję i słucham ludzi wokół siebie, to stwierdzam z przykrością, że jakieś 70-80% rodziców kompletnie nie nadaje się do tej roli, bądź jeszcze do niej nie dojrzało. Dla nich dzieci to jakiś taki…dodatek do życia. Nie wiem, gwarancja emerytalna? „Powinność” wobec świata, którą 'trzeba odbębnić’? „Coś” co scaliłoby lub uratowało małżeństwo? Szansa na realizację niespełnionych ambicji i planów? Sposób na „przedłużenie rodu” i przetrwanie genów? „Coś”, co nadałoby życiu sens? I to są, według większości, te właściwe, heroiczne, odpowiedzialne, kompletnie nieegoistyczne i altruistyczne postawy? (w opozycji do jakże niedojrzałych i egoistycznych postaw bezdzietnych?). Zauważyłam, że mało który z rodziców zdaje sobie sprawę, że dziecko to DRUGI CZŁOWIEK. Żyjący, samodzielnie myślący, mający własny charakter, temperament, upodobania, umiejętności, potrzeby. I wcale nie musi, nie ma obowiązku być „ZUSem” i opiekować się rodzicami na starość. Wcale nie ma obowiązku nadawać życiu sens i spełniać, realizować jakąś wizję rodzica. Wcale nie ma obowiązku przyjmować i wyznawać tych samych wartości, poglądów czy religii, co rodzic.
Chciałam podziękować jeszcze za jedno. Od zawsze mam problem, żeby umiejętnie się wyrazić, wyartykułować to, co myślę, dokładnie, dogłębnie. Często mam tak, że riposty przychodzą poniewczasie, a nawet jeśli zjawiają się na czas, to są jakieś takie nieskładne, „pourywane”, chaotyczne, niewyczerpujące wszystkiego, co zamierzałam powiedzieć. Dlatego dziękuję również za to – że Pani posty pomagają mi poukładać moje myśli (a w niemal 100% myślę podobnie, jak Pani). No i oczywiście nie do przecenienia są komentarze Czytelników, z których czerpię równie dużo, co z samych postów. Niezmiernie cieszy mnie, że wypowiadają się tu wszyscy: zarówno matki, jak i osoby bezdzietne. I cenię sobie, że Czytelniczki bloga mają otwarty umysł, szanują sposób na życie innych ludzi. Dlatego wielkie dzięki dla wszystkich Czytelników (bo wiem, że nie tylko panie tu się wypowiadają 🙂 )
Uff, to chyba wszystko. Jeszcze raz dziękuję za wspaniałą pracę, jaką Pani wkłada w prowadzenie tego bloga i ogólną działalność medialną. Każdy wpis będę od dziś śledzić z wnikliwością godną Interpolu 😀
P.S. Bardzo dobrym pomysłem jest też dział „Bilbioteczka” i „Czytelnia”. Również często wertuję internet w poszukiwaniu interesujących, rzetelnych artykułów. I nawet nie miałam pojęcia, że tyle książek o tematyce bezdzietności już powstało. Wygląda na to, że moja uniwersytecka karta biblioteczna znów pójdzie w ruch.
P.S. 2: Widziałam Panią dziś w DTVN 🙂 Ogromny szacunek i gratulacje za udany występ. I podziękowania dla stacji za stworzenie reportażu na temat bezdzietności oraz dojrzałe, tolerancyjne podejście do tematu (bez nagonki czy pełnego protekcjonalnego tonu okraszonego ostracyzmem).
Pozdrawiam serdecznie, Agata_05 (wiem, że już wcześniej pisała tu Czytelniczka o takim samym imieniu 🙂 )
Pani Agato, nie wiem, skąd to podejrzenie, że nie umie pani precyzyjnie i dogłębnie artykułować myśli. Sama lepiej bym nie opisała sytuacji ludzi bezdzietnych i presji społecznej, jaka na nich ciąży, niż zrobiła to pani. Myślę, że właśnie w ten sposób trzeba odkłamywać mit rodzicielstwa jako wyboru dobrego dla wszystkich – mocno, stanowczo, ale bez zapiekłości. Wiedza o tym, czym w rzeczywistości jest rodzicielstwo, z czym się wiąże, jakich poświęceń wymaga, jest szalenie potrzebna. Jeszcze do niedawna na straży tej wiedzy stali rozmaici społeczni i indywidualni „strażnicy tajemnicy”, ale to się powoli zmienia. Nawet na instagramie można znaleźć projekty o tym, jak wygląda macierzyństwo bez upiększeń. I mówienie o prawie do bezdzietności, o tym, że można być szczęśliwym, nie mając dzieci, też powoli staje się elementem społecznego pejzażu. Mam nadzieję, że ten blog wydatnie się temu przysłuży – nad tym właśnie pracuję. I zawsze cieszę się, gdy pojawiają się nowi czytelnicy (na przykład po programach w telewizji) albo nowe komentarze. Mam nadzieję, że w ten sposób wspólnie dokładamy cegiełki do zmiany klimatu społecznego. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za ciepłe słowa!
Oj proszę mi wierzyć, że duuużo czasu zajęło mi sformułowanie tak kwiecistej przemowy ;D i niestety zazwyczaj tak mam- albo poniewczasie, albo zdawkowo i niekonkretnie. Również mam nadzieję na coraz większą liczbę takich społecznych inicjatyw, które pomogą nam się nawzajem zrozumieć. Bo w końcu nie chodzi o to, żeby przekonać wszystkich, że „moja racja jest mojsza, niż twojsza”, tylko, żeby dać sobie nawzajem prawo do wyboru, bez zbędnego ostracyzmu, pogardy i protekcjonalnych „dogadywanek” i moralnego perorowania. Pozdrawiam gorąco
Nie wszyscy nadają się na rodziców i nie każdy musi założyć rodzinę. Nawet osoba zdecydowana na dzieci nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie dobrym rodzicem. Dobrze przemyślana decyzja odnośnie powiększenia rodziny również nie daje gwarancji, że rodzicielstwo będzie dla kogoś sukcesywne. Inaczej brzmi teoria, a inaczej praktyka. Wszystko zależy od konkretnej osoby. Dopiero jak człowiek wchodzi do wody, uczy się pływać. Prawda jest taka, że jak człowiek zostaje rodzicem, uczy się nim być. Nie da się do tej roli przygotować lub wyćwiczyć pewnych umiejętności „na sucho”… niestety. Na szczęście nikt nie jest idealny i idealny rodzic też nie istnieje, więc nie można być dla siebie zbyt surowym, a także zbyt łatwo rzucać krytyką w kierunku innych rodziców. Kolejna sprawa- jeśli ktoś wierzy w zapewnienia, że rodzicielstwo to wyłącznie lukier i cukier puder to jest naiwny, bo to logiczne, że opieka nad drugim człowiekiem wcale nie jest prosta. Himalaista, jak wspina się na górę, to ma niełatwe zadanie, żeby dotrzeć na szczyt. Kosztuje go to ogrom wysiłku i niedogodności, ale jednak mimo to- kocha góry i zdobywanie kolejnych szczytów sprawia mu wielką radość i satysfakcję. Myślę, że z rodzicielstwem jest podobnie- jest to ciężka praca, ale zarazem daje mnóstwo satysfakcji, a uczucie jakim darzy się dziecko sprawia, że człowiek godzi się na wszelkie utrudnienia, bo dostaje inne cenne „rzeczy” w zamian. Natomiast nie każdy musi być himalaistą i nie każdy musi być rodzicem. Każda z decyzji- o tym, czy mieć dzieci, czy nie- wiąże się z pewnymi plusami i minusami. Jedna nie jest lepsza od drugiej, bo każdy ma inne potrzeby. Można żałować i jednej i drugiej. Każdy ponosi konsekwencje i zbiera profity swojej decyzji.
Jestem tutaj pierwszy raz, zdążyłam przeczytać tylko jeden post ale już wiem, że zostanę. A raczej będę regularnie wracać. Bo tego miejsca szukałam 🙂
Świetnie! Witaj i rozgość się! Pozdrawiam!
Uff, swoją panią doktor chyba zacznę na rękach nosić 🙂 Co zdiagnozowano to leczone było natychmiast.
A mi ortopeda mówi że ciąża przyspieszy mi operację na kręgosłup. Więc i można w tę stronę ?
Z doświadczeń u gin: otrzymywałam prawie zawsze odpowiedź odmowną na prośbę o antykoncepcję gdy chodziłam „panstwowo”. Zawsze upokarzajaco. Jak juz wypisal to z wrednym komentarzem. Raz usłyszałam pytanie o ilość aborcji (18 lat mialam i nie zrozumiałam pytania). Tabletki przepisuje mi bez problemu dopiero lekarz prywatnie. I to niestety częsta moja obserwacja : „moralność” lekarz zostawia za drzwiami gabinetu NFZ….
Chciałbym dorzucić swoje 3 grosze. Jestem bezdzietna, 30 + , ale nie doświadczyłam presji ze strony lekarzy odnośnie rozmnażania. Żadnego nagabywania, czyli idealnie. Zznaczam, że chodzę prywatnie do Luxmedu i Medicoveru w dużym mieście i podejrzewam, że to narzuca lekarzom pewne standardy. Jednak dorzucę łyżkę dziegciu. Niedawno chciałam zrobić bilnas zdrowia i poprosiłam o skierowanie na standardowy panel badań- między innymi choroby przenoszone drogą płciową. Oczywiście, zaznaczyłam, że nie mam żadnych dolegliwości, ani podejrzeń – usłyszałam, że nie ma takiej potrzeby. Przy kolejnej wizycie zasugerowałam, że myślę o zajściu w ciążę 😉 Bingo, przy tej opcji lekarka bez problemu zleciła standardowe badania tpu morfologia, poziom tarczycy, it.p:-D Niestety, obawiam się, że jako osoba wykluczjąca opcję ciąży, nie miałabym tego przywileju zrobienia podstawowych badań raz na 10 lat …
Hej! Już drugi raz w krótkim czasie usłyszałam podobną historię – jeżeli nie planujesz ciąży, nie dostaniesz skierowania na kontrolne badania, nawet cię nie poinformują, jakie badania powinnaś przejść. Mam wrażenie (być może mylne, nie przesądzam tego), że ginekologia skupia się głównie na ciążach. Moje koleżanki, które wkraczają w okres menopauzy, też skarżą się, że lekarze traktują je z buta, bo albo nie mają wiedzy, albo ochoty zajmować się problemami specyficznymi dla tego okresu. Być może wynika to ze statystyki (ciężarne kobiety pewnie najczaęściej zgłaszają się do ginekologów) i ekonomii (kliniki zarabiają głównie na ciążach). Nie zmienia to faktu, że kobiety bezdzietne i te, które mają już ciąże za sobą, są zbywane. Ciekawe, czy ktoś się nad tym pochyla, bada?…
Cześć Chwatko Niematko. Nie wiem, czy są badania na ten temat, ale coś ewidentnie jest na rzeczy. Polecam lekturę „Ginekologów” Thorwalda, o której sam autor pisał „„Ginekolodzy będą książką prowokacyjną. Opowiada ona o brutalności wielu lekarzy, ich wrogości do kobiet, kulcie macicy, któremu się oddawali, nawet jeśli kobieta musiała umrzeć z tego powodu”. To bardziej z historii medycyny, chociaż przy czytaniu włos się jeży na głowie, tym bardziej, że niektórzy lekarze chyba jeszcze mentalnie tkwią w przeszłości. Na pocieszenie dodam, że powoli się to zmienia i wiele w tym zasługi kobiet . Własnie zaczęłam czytać „Ciało kobiety, mądrość kobiety” autorstwa dr Christiane Northrup. Zupełnie inna optyka.
ps. Bardzo mi się podoba „bezdzietnica”, szalenie szelmowsko 😉
Jakie to prawdziwe! Ostatnio kiedy powiedziałam swojemu (byłemu) ginekologowi że chcę dobrać metodę antykoncepcji to usłyszałam że „w tym wieku powinno się myśleć o dziecku, nie antykoncepcji”. W tym wieku, czyli w wieku 26 lat i 100% zdrowych jajnikach i macicy… I to w prywatnej sieciówce (Enelmed), w Warszawie.
Dziękuję za ten tekst!
Wbrew nickowi, mówią mi na pani, to tak gwoli przyzwoitości. Przeczytałam pani artykuł, komentarzy wiele i dziwnie czuję się obca w opisanej rzeczywistości. Rzeczywistości z której w pierwszej chwili, dla mnie, pojawia się stygmatyzowanie w drugiej ławki dla białych a dalej dla kolorowych i na końcu najchętniej eliminacja niepasujących do obrazu. To prawda, co pisze większość, potrzebny jest profesjonalizm ale czy jeszcze ktoś wie co to znaczy profesjonalizm?. Tak łatwo jest uznać ,że moje postrzeganie świata jest jedynym właściwym ale czy to jest prawda ?. ” Piękny „pań pomysł na mapę gabinetów, ale czy profesjonalistów czy może jednak niekoniecznie. Subiektywny sposób weryfikacji budzi jak najgorsze moje skojarzenia. Możliwość, najprawdopodobniej, manipulacji w wynikach, też nie budzi mojego zaufania. Nie wiem dlaczego, coś się we mnie może zepsuło ale nie lubię smutnych opowieści, smutnych scenariuszy i smutnych zakończeń a tutaj, w bardzo wielu elementach zostałam zasmucona. Stolarz, który kiedyś coś mi robił do domu, przy kawie zaczął opowiadać i dotarł do miejsca gdzie opowiadał o łóżku, które robił dla wyrafinowanych kochanków…przez głupotę, zadałam mu pytanie, a gdzie takie łóżko można znaleźć…odparł :”tajemnica spowiedzi”… W komentarzu powyżej, pojawiła się nazwa sieciówki i w moim rozumieniu, zdyskredytowanie wszystkich pracujących tam ginekologów a to się , moim zdaniem nie godzi bo ilu w ten sposób, profesjonalistów postawiła pani Martyna na cenzurowanym. Pani autorka podjęła się bardzo trudnego tematu ale czy zadbała o to by oddać każdemu to na co zapracował czy zasłużył ? Powinnam dodać opis moich doświadczeń ginekologicznych?. Życie pokazało mi ,że trzeba być twardą, nie miękką bo silne drzewa wiatr głaszcze a słabe, łamie. Dziękuję pięknie autorce za wysiłek i przepraszam, że ja jak to najczęściej błądzę swoimi ścieżkami.
To jednak miałam w życiu dużo szczęścia do ginekologa. Najpierw pomógł mi zajść w ciążę (a nawet dwie), a potem kiedy stwierdziłam, że już wystarczy tego dobra w postaci córek, pomógł mi nie zachodzić w kolejną ciąże i jeszcze propozycja antykoncepcji wyszła od niego. Nie zasłaniał się sumieniem, mimo że na co dzień raczej walczy z niepłodnością niż z płodnością (u mnie na przykład z niepłodnością wtórną).
Mam to szczęście, że mam fajnego ginekologa. Kiedy mu kilka lat temu powiedzialam, że nie chce mieć dzieci bo ich najzwyczajniej w świecie nie lubię i nie chce się poświęcać (swojego czasu, pracy i figury) zrozumiał i nie namawiał. Nigdy nie zapytał mi się ponownie o chęć posiadania dzieci.
Podrzuć namiar na tego ginekologa – umieścimy go na naszej bezdzietnikowej GINmapce:)
https://www.znanylekarz.pl/blazej-kierzkowski/ginekolog/poznan#address-id=%5B440860%5D
https://www.znanylekarz.pl/blazej-kierzkowski/ginekolog/poznan#address-id=%5B440860%5D
Dzięki! W weekend naniosę na mapkę. Pozdrawiam!
Błąkałam się po ginekologach prawie 10 lat, na moje problemy dawali mi najlepszą receptę – urodzić dziecko (moja mam miała te same problemy od wieku dojrzewania, urodziła dwoje dzieci, nie przeszło) aż w końcu znalazłam panią doktor, która zapytała o mnie o plany prokreacyjne (dokładnie tak „jakie są Pani plany prokreacyjne”), usłyszała odwiedź i ja akceptowała bez uwag. Było tylko pytanie „jaką Pani dotychczas stosuje antykoncepcję” i drugie” Czy zostajemy przy tym czy chciałaby Pani cos zmienić?”.
I od tego czasu, 20 lat temu, temat jest zamknięty. Za to w końcu zastałam zdiagnozowana, wiem co mi jest i że od tego się nie umiera a objawy da się skutecznie łagodzić, o ile tylko nie planuję ciąży.
Ale pani doktor jest już w wieku emerytalnym, nie wiadomo ile jeszcze czasu będzie aktywna zawodowo, i jak czytam różne opowieści koleżanek w bezdzietności, to się trochę boję.
Mam tylko nadzieję, że z następnym lekarzem będę już głownie o HTZ rozmawiać.
I to jest wzorcowa sytuacja i kluczowe pytanie – Jakie ma pani plany prokreacyjne. Brawa dla pani ginekolog!!!
Co prawda nie spotkało mnie nic takiego ze strony ginekologa, ale będąc na badaniach okresowych z pracy musiałam przyznać, że leczę depresję, na co pani doktor udzieliła mi dobrej rady: „urodzi pani dziecko, to wszystkie depresje pani przejdą, a najlepiej trójkę od razu, bo ja mam dwoje i żałuję, że tylko tyle”. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy zapłakać.
O rany! Faktycznie, urodzić troje dzieci, gdy się nie chce ani jednego… Bardzo odpowiedzialna i nacechowana empatią rada, nie ma co!
Jakieś dziesięć lat temu, w wieku trzydziestu kilku lat trafiłam po raz pierwszy i ostatni do pewnego pana ginekologa na Dobrzyńskiej we Wrocku. Wizyta była na NFZ, więc nie spodziewałam się fajerwerków, ale to co mnie spotkało zapamiętam jeszcze długo, chyba do końca życia. Przy wywiadzie lekarskim padło pierwsze pytanie o cel wizyty, więc ja na to, że kończą mi się pigułki anty i poproszę o receptę. Pytanie drugie dotyczyło jak długo już przyjmuję owe piguły. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że 14 lat. Pan doktor przestał pisać w karcie pacjenta, popatrzył się na mnie i ściągnąwszy okulary zapytał „A czy pani wie, że aby tak długo przyjmować tabletki, to trzeba mieć stałego partnera?”. Poczułam się tak, jakby ktoś dał mi w twarz, nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. I tak sobie rozmawialiśmy ja i pan doktor, a kiedy padło pytanie o zamiary rodzicielskie usłyszał, że takowych nie posiadam i nie zamierzam posiadać, to po prostu machnął ręką, westchnął i wypisał tę cholerną receptę.
Ciekawe czy ten cham jeszcze tam pracuje, niestety nie pamiętam jego nazwiska. To był taki przysłowiowy „Janusz” z brzuchem i wąsem około pięćdziesiątki i chyba w typie „mężczyzn którzy nienawidzą kobiet”.
Dorzucę kamyczek od siebie – dzisiaj przeżyłam spory szok – będąc w długiej delegacji nabawiłam się problemów ginekologicznych i szukałam pomocy u miejscowego lekarza specjalisty. Do swojej stałej ginekolożki chodzę regularnie od 19 roku życia i od niedawna wie ona, że nie chcę mieć dzieci (dziś mam lat 26). Babeczka zawsze wydawała mi się bardzo „progresywna”, zresztą, miałyśmy na koncie długie rozmowy zarówno o mnie, jak i o niej, no była dla mnie prawie jak ciocia, kibicowała mi we wszystkich moich przedsięwzięciach, ja jej, no anioł na ziemi, rodzina, nie lekarz.
Ale do rzeczy. Dzisiaj, u miejscowego lekarza, po raz pierwszy od 7 lat stosowania plastrów antykoncepcyjnych, dowiedziałam się, że wcale nie muszę robić tygodniowej przerwy na miesiączkę w ciągu cyklu i że bez uszczerbku na zdrowiu mogę naklejać te plastry jeden po drugim, bo miesiączka jest potrzebna tylko wtedy, GDY PLANUJE SIĘ CIĄŻĘ, poza tym można ją sobie darować, a kobiety na Zachodzie już bardzo często są na antykoncepcji całkowicie ją zatrzymującą – zresztą, bardzo często zachodnie pigułki/plastry są zaprojektowane tak, by miesiączki nie było, a w Polsce obowiązuje wersja z krwawieniem, „bo tak się utarło” (cytat ginekologa). Myślałam, że jestem całkiem nieźle wyedukowana w sprawach okołoseksualnych – jak się okazało, no nie. Pierwsze słyszę. Zbierałam w gabinecie szczękę z podłogi. Czy dla Was, bezdzietniczki, to była oczywista oczywistość i tylko mnie coś ominęło?
Po wstępnym szoku na wieść o czymś takim, natychmiast zalała mnie wewnętrzna fala potężnego wkurzenia, bo od jakiegoś czasu moja ginekolożka doskonale wie, że nie chcę mieć dzieci, a mimo to nawet słowem się nie zająknęła, że istnieje taki trik z plastrami i zafundowała mi tym samym jakieś 100 tygodni krwawienia bez sensu. Nie wspominając o tym, że jak dotąd byłam zwyczajnie zbyt młoda, żeby się poważnie zabierać do planowania ciąży (umówmy się – zdobywanie wykształcenia, pierwsza praca, oszczędzanie, wyszalenie się, próbowanie swoich sił w różnych dziedzinach zdecydowanie powinny się wydarzyć przed ewentualnym bombelkiem – którego i tak nie planuję – i moja rozsądna ginekolog na przestrzeni ubiegłych lat musiała mieć świadomość, że póki co, o ciąży nawet chcianej nie byłoby mowy).
Dodam, że mam niewielką odstresową nadżerkę, której moja ginekolog przez lata nie chciała usuwać, bo „w razie ewentualnej ciąży wiązałoby się to z trudnościami w jej utrzymaniu”. Nadżerkę, która sobie cały czas delikatnie rośnie i stanowi jakieś ryzyko dla mojego zdrowia. Wszystkie puzzle w tej układanki wskoczyły dziś na miejsce w mojej głowie.
Przepraszam, że się wyrażę w tak szacownym gronie i na tak kulturalnym blogu, no ale… JA PIERDOLĘ. Chyba zacznę korzystać z Twojej Ginmapy, Edyto.
*errata: całkowicie ją zatrzymującEJ. Pisane w emocjach, wybaczcie 😉
Fakt, to comiesięczne krwawienie przy miesiączkach nie jest prawdziwą miesiączką. Fajną książkę tu kiedyś polecałam o tym: „7 skutecznych sposobów na bolesne miesiączki”. Voca Ilnicka rozmawia z Natalią Miłuńską o wszelkich aspektach miesiączki, między innym o tym, jak działają hormony. I po co jest ten odstęp na krwawienie. Mnie przez całe dorosłe życie uczono, że tak ma być i już. Nawet gdy się dowiedziałam, że to nieprawda, nie umiałam już pozbyć się tego nawyku. Jak zainstalowałam sobie czipa antykoncepcyjnego, który całkowicie eliminuje miesiączkę, to wytrzymałam z nim tylko dwa lata. Bez miesiączki wydaje mi się, że coś jest nie tak, że jestem chora… Ale wiem, że to efekt wieloletniego przyzwyczajenia. Podejrzewam, że wielu ginekologów też ma to wdrukowane – tak silnie jak ja:( Niestety.
W wieku 26 lat będąc na badaniu u Pani ginekolog wyszło że mam nadżerkę całkiem sporą. Pani zapytała mnie czy zamierzam w najbliższych 2 latach rodzić dzieci , ja jej na to że nie mam takich planów. Spojrzała na mnie i tak: to kiedy wy chcecie rodzić te dzieci , jak stare będziecie. Ja się roześmiałam, bo co miałam zrobić. Pani wykonała mi zabieg najpierw prądy, w późniejszym czasie laser. pomogło, ale nie wyleczyłam jej całkowicie. Pani ginekolog powiedziała mi również że jakbym stwierdziła że zamierzam rodzić w najbliższym czasie , to tej nadżerki by mi nie leczyła, ponieważ jak powiedziała po porodzie by się zrobiła większa lub nowe i znów trzeba się bawić.
Inna historia tym razem z gabinetu dermatologicznego. Leczyłam trądzik izotretynoiną, lekiem uszkadzającym płód. Antykoncepcja przy tym leku musi być bez dwóch zadań. Kiedy po nawrocie przyszłam do doktora stwierdził, że nie będzie mi znowu przepisywał izotretinoiny bo „przecież wkoncu muszę zajść w tą ciążę „. Nie zapytał mnie o zdanie a z góry założył, że planuję ciążę w przyszłości. A ja milczałam. Przepisał mi antybiotyk, który tak jak się spodziewalam nie pomógł.
Znam ten ból 🙂 Moje tłumaczenia że ciąża jest dla mnie niebezpieczna skwitował słowami „nie takie niepełnosprawne osoby rodziły i jakoś przeżyły”.
Poszłam do weterynarza, przepisał Axotret „dla pieska” 😉
Jeśli przeczytałaś/eś ten artykul to zagadnienie Cię interesuje. Dodaj swój podpis pod petycją https://www.openpetition.eu/pl/petition/online/petycja-o-legalizacje-sterylizacji-antykoncepcyjnej aby legalna sterylizacja kobiet w Polsce była możliwa.
Póki nie skończyłam 25 r.ż. było ok z wizytami. Potem zaczęły się naciski. Zmieniłam lekarza. Ten zapisywał mi niechętnie leki, mówił że następnym razem nie zapisze bo tak długo biorę, bo to czas na ciążę, bo już był ślub. No więc ja grzecznie mówiłam że oczywiście, ale akurat zaczynam pracę, I za pół roku jak przyjdę to tak zrobimy. Wyp*******ć. I tak kilkukrotnie zmienialam lekarza po 1 wizycie. Mój mąż ma na szczęście koleżankę farmaceutkę i załatwia mi leki poza gabinetem. Od tamtej pory jestem szczęśliwa. Jedyny minus to taki że nie mam takiej kontroli nad swoim zdrowiem.
Tylko bez falszywej zenady. Te „Leki” to przeciez srodki antykoncepcyjne, wiec co maja leczyc? Natretnych pytajnikow, kiedy beda dzieci zmylem raz odpowiedzia, ze mi nie staje. Od wtedy przestali pytac, a dzis, ja 55, partnerka 50, nikt juz niedyskretnych pytan nie zadaje.
Zbliżam się do 30tki, z narzeczonym od 2 lat z hakiem staramy się o potomka. W lutym 21r udało się, zobaczyłam upragnione dwie kreski w sobotnie popołudnie… Ciążą nie nacieszyliśmy się długo, po weekendzie w środę zrobiłam bete a w czwartek rano poroniłam w 4 tc co potwierdziła beta zrobiona w piątek. Wkurzam się sama na siebie, że to kara za zbyt szybkie pochwalenie się a później tłumaczenie co się stało, łzy, złości… Nadmiar złego kilka dni po dziecku straciłam matkę.
Mój ginekolog prowadził ciążę (wpadkę) mojej najmłodszej siostry, gdy połączył kropki i, że to nie zbieżność nazwisk zapytał (brałam wtedy antykoncepcje 2019r) A Pani nie chce mieć dzieci, taka zdrowa macica, ładne jajniki, jajowody bez zmian, szkoda to marnować a czas leci. Wyśmiałam go, że mój partner póki co sam ze sobą powinien się ogarnąć, z resztą ja tak samo i wtedy zdecydujemy co dalej bo nic nie stoi nam na przeszkodzie, rodzice nie namawiają do ślubu, nic nie goni.
A jednak, gdy zdecydowaliśmy się z B., że chcemy mieć dziecko, zgłosiłam się do tego samego lekarza, ucieszył się, pokierował, że można próbować, zapytał czym się zajmuje B, czy nie ma jakiś przeszkód zdrowotnych i po badaniu życzył powodzenia bo wszytsko jest ok.
Minęły dwa lata-moje „przeglądy” konczył zawsze tymi samymi słowami -, że wszystko jest dobrze, żadnych zmian nie ma i gdzie to dziecko. Dopytywał czy zmieniłam partnera (nie, nie zmieniłam) i czy mnie stres jakiś spotkał. Nie kazał mi zrobić żadnych badań krwii, nie zlecił nic dla B, nic nie zrobił w temacie dlaczego ciąży nie ma a to już dwa lata starań.
Gdy pisałam do niego w lutym, że chce się umówić na wizytę potwierdzającą ciążę to się ucieszył, umówiliśmy się na marzec na usg, miałam zrobić bete. Jak to się potoczyło to już wspomniałam wcześniej.
B też zaczyna mieć humorki zazwyczaj w czasie owulacji, zawsze znajdzie pretekst, nie wiem czy on się czuje „nie męski” czy tak po prostu wychodzi, że kłótnia i owu są w podobnym czasie. Rozmawiałam z nim nie raz o swoich odczuciach z brakiem dziecka, z tą upragnioną i nieudana próbą- obracał to w żart, że jego łososie nie płyną z prądem ale widzę, że coś w nim siedzi.
Chyba czas na zmianę ginekologa, ostatnie podejście i decyzję ostateczną, bo męczą mnie myśli, że w rodzinie to tylko ja, jedna z sióstr, która od niedawna kogoś ma i kuzynka przed 40tka nie mamy dzieci i każdy się pyta a kiedy wasza kolej, a czemu się nie staracie, dacie radę, życzę Ci dzidziusia… Mam ochotę im wykrzyczeć, że się nie spełnią te marzenia a mój gin mnie nawet na badania nie wysłał ale jeszcze poczekam, zobaczę, pożyje i o ile przeżyje to dam Wam znać
Ja próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek na temat sterylizacji ze względów medycznych w Polsce. Większość nie ma pojęcia, inni mówią że się nie da bo to nielegalne, inni są oburzeni, a zdarza się że powołują się na klauzulę sumienia. Ba, szpital im. R. Czerwiakowskiego w Krakowie wysłał mi pismo gdzie szpital powołuje się na klauzulę sumienia w imieniu całego personelu xD Kiedy zwróciłam im uwagę że jest to bezprawne, przestali odpisywać 🙂 Także… eh. Nie wiem, chyba zostaje uciekać za granicę po tę sterylizację bo tu się nigdy nie doczekam normalnych czasów :/
Dzień dobry.
Czy w lubuskiem naprawde nie ma ginekologów którzy są pozytywnie nastawieni do bezdzietnic? Trochę smutno wygląda mapa na blogu, lubuskie takie puste….
Powiem że sama „obskoczyłam” już kilku ale żaden/żadna nie okazali się godni polecenia. Nawet jeśli pierwsza wizyta była ok to już na kolejnych były naciski na dziecko. No ile można szukać? Jeśli któraś z Was spotkała się z przyjaznym dla nas lekarzem to proszę o podzielenie się tą informacją.
Z góry dziękuję 🙂
Nie chodzi o to, że nie ma fajnych ginekologów. Ale o to, że nikt z lubiskiego nie podesłał namiarów:) Cały czas czekam…
To artykuł napisany tak dawno, a tak smutnie aktualny! Trafiłam na niego po wizycie u mojego endokrynologa, który na odpowiedź „nie chcę mieć dzieci” (w kontekście zmiany leków) zaczął opowiadać mi o żałosnych samotnych pogrzebach, które widział (sugerując, że to właśnie mnie czeka) i wysnuł wniosek, że tylko kobiety z patologicznych domów i urazami psychicznymi nie chcą zostać matkami. Naprawdę byłam wściekła i smutna, zatrząsł moim światem i wprowadził w poczucie winy. O ginekologach, którzy przy badaniach komentują „wspaniała macica, idealna do rodzenia dzieci” mogłabym napisać osobną rozprawkę. Dziękuję za ten artykuł!
Koszmarny lekarz! Współczuję, że musiałaś się na takiego natknąć. Powinni przechodzić jakieś szkolenia z empatii wobec pacjentek! Powiedz sobie, że to zwykły idiota i zapomnij! Ściskam!
Tego się nie da szkolić. Tu tylko przekwalifikowanie na weterynarza, aczkolwiek nie wiem, czy świnię lub krowę bym do niego dopuścił.
Zgadzam się, jak ktoś jest ,,beton emocjonalny” to mu (albo jej) żadne szkolenie raczej nie pomoże. Tego typu ludzie to, moim zdaniem, ani z ludźmi ani ze zwierzętami nie powinni pracować…
Mnie zawsze mierziło, że gabinet ginekologa i poczekalnia są obklejone plakatami z wizerunkiem dzieciaków. Dziś zwróciłam uwagę na ten sam problem w kontekście opakowań testów ciążowych. Dziś wykonałam taki test, szczęśliwie wyszedł negatywny. Na opakowaniu tłusty dzieciak i napis Baby Boom. Boże Święty! Powiedzieć, że wywołało to dyskomfort, to jak nic nie powiedzieć. To wyzwalacz ataku paniki. Dlaczego producenci testów ciążowych wychodzą z założenia, że odbiorca produktu chce mieć wynik pozytywny? Przecież teraz, w świetle reżimowych przepisów, kupno testu to jedyna droga weryfikacji ciąży. Mnóstwo kobiet zżyma się na ten obrazek. Nie mogli dać zdjęcia jakiejś kobiety albo nie wiem, kwiatka czy coś? 🙂
Jak masz możliwość, to kupuj testy w Rossmann. Tam sprzedają bez bobasa na obrazku.
Ja dziś dowiedziałam się od pani ginekolog, że jeśli nie planuje dziecka to ona nie będzie mnie leczyć. Cyt. „Co mam pani leczyć? Trądzik i skąpe miesiączki?” Potem wygłosiła tyradę jak to jajniki są po coś i jak nie zamierzam rodzic to nie ma czego i po co leczyć.
Proszę to koniecznie opisać na znany lekarz lub w innych miejscach w Internecie. Niech Pani to napisze merytorycznie, bez emocji – tak jak powyżej. Inne pacjentki będą wdzięczne za taką cenną informację. Kolejna lekarka „natchniona duchem świętym”, jak mawia Pani Edyta:)